czwartek, 14 listopada 2013

Nowy blog

Postanowiłam założyć nowego bloga.
Proszę wejdźcie i skomentujcie.:)

we-happened.blogspot.com

Z góry dziękuję za wszelkie komentarze. Nawet te negatywne.!:b

czwartek, 7 listopada 2013

Witajcie

Witajcie po długiej przerwie. Niedługo zacznę nowego bloga. Prawie całą historię mam już napisaną, brakuje mi tylko nazwy bloga I chwili wolnego czasu, żeby dopracować moją historię. Ale obiecuję, że zacznę drugiego bloga. Jak tylko coś ogarnę, to na pewno dam Wam znać. Póki co, pozdrawiam bardzo mocno!

niedziela, 1 września 2013

Rozdział 41 (ostatni)

Kiedy Ann i Marco wyszli ze szpitala, to młody ojciec niósł Oliviera na rękach. Od razu zaczęto im robić zdjęcia i zadawać pytania, jednak Reus powiedział do dziennikarzy jedno zdanie:
- Jesteśmy szczęśliwi.
Następnie zawiózł żonę i syna do ich wspólnego domu. Problem z poprzednim mieszkaniem Ann się rozwiązał, gdyż Adam postanowił wyprowadzić się od matki dziewczyny. Nie mógł znieść zachowania żony w stosunku do młodego małżeństwa. Sam był szczęśliwy, choć zaskoczony, że został dziadkiem. Nie był zły na swoją córkę. Tego samego dnia postanowił odwiedzić wnuka.
- Cześć, dzieci. - przywitał się z zięciem i córką.
- Cześć, tatuś. Chcę Ci kogoś przedstawić. - powiedziała z dumą Ann.
- Nie mogę się już doczekać! - ojciec brunetki aż nie mógł usiedzieć na miejscu.
Dziewczyna przyszła ze swoim synkiem na rękach. Ubrany był w tę samą koszulkę, którą wczoraj. Urzekło to świeżo upieczonego dziadka. Był szczęśliwy, że Ann trafiła na odpowiedzialnego faceta. Adam od razu zakochał się w swoim wnuku. Był niezadowolony z faktu, że musi go zostawić.
- Tato, przecież mieszkasz niedaleko. Możesz wpadać. - pocieszała go córka.
- No wiem, ale jestem pierwszy raz dziadkiem. Muszę przywyknąć.
Kiedy wieczorem Adam poszedł do siebie, Marco zaprowadził Ann i syna do pokoju przygotowanego przez piłkarzy. Brunetka położyła Oliviera do łóżeczka i wróciła do stojącego w drzwiach Reusa.
- Jak dobrze znowu mieć Cię przy sobie. - powiedział, przytulając dziewczynę.
- Dobrze znowu być w domu. - odpowiedziała, wtulając się w bark blondyna.

Tej nocy mały Reus dał im po raz pierwszy popalić. Zaczął płakać o drugiej w nocy.
- Śpij, ja pójdę. - szepnął do Ann piłkarz. Poszedł do syna, wziął go na ręce i zaczął uspokajać. Olivier był do niego podobny, choć i po matce odziedziczył kilka cech. Blondyn cieszył się, że mały nie jest podobny tylko do jednego z nich.
Jednak Ann nie wytrzymała i również wstała. Po chwili dołączyła do swojego męża i synka.
- To jak, kochanie? Wyjdziesz za mnie? Nie chcę, żeby ktoś mi Cię ukradł. - zapytał Marco, dając jej pierścionek, który już dawno powinien jej wręczyć.
- Oczywiście, że tak. Poza tym, że już jesteśmy małżeństwem, to wątpię, żeby istniała na świecie jakakolwiek rzecz, która mogłaby nas rozdzielić. Zbyt wiele razem przeszliśmy.
- Ale chcę, żeby i nasze rodziny miały szansę, aby przyznać się do błędu.
- Kurczę, niecały rok znajomości i mam męża. - zaśmiała się Ann.
- A ja? Wieczny podrywacz. A teraz? Żona i syn. - chyba usłyszała dumę w jego głosie.
- Bardzo mi się to podoba. - powiedziała i pocałowała blondyna.
- Mnie też. To co? Teraz córeczka, tak? - przypomniał sobie marzenie Ann.
- Już planujesz kolejne powiększenie rodziny? Może dasz mi trochę odpocząć? - zapytała z uśmiechem brunetka.
- Dam Ci tyle czasu, ile będziesz chciała. - szepnął, całując ją we włosy.
- Dobrze, ale wróćmy teraz do łóżka. Spać mi się chce.
- Hahaha. - zaśmiał się cicho piłkarz, ale po ponownym zaśnięciu Oliviera, także poszli spać.

*** 6 miesięcy później ***
- Tato, proszę Cię, nie płacz! To ma być rola kobiet! - uśmiechnęła się do niego, gdy ojciec wszedł do jej sypialni i zobaczył ją w białej sukni.
- Ale córeczko, nie rozumiesz. Jesteś moim jedynym dzieckiem. Martwiłem się, że Marco nie jest dla Ciebie odpowiednim partnerem, później ta ciąża. Musisz mnie zrozumieć.
- Wiem, tato. Dziękuję, że jesteś. Że mnie wspierasz. Naprawdę wiele to dla mnie znaczy. - Ann pocałowała ojca w policzek i przytuliła go. - A... Mama? Wiesz, czy będzie? - brunetka nie wiedziała, czy powinna o nią pytać. Nie chciała zakłócać spokoju. Nie chciała zniszczyć swojego idealnego dnia,na który tak długo czekała i do którego tak pieczołowicie się przygotowywała.
- Nie wiem, skarbie. Nie mam pojęcia, co zrobi. - ukrył przed córką prawdę. Doskonale wiedział, że matka Ann nie poczyniła żadnych kroków, aby przyjść na ślub córki. Nie widział, aby kupowała sukienkę, nie umówiła się do fryzjera. Żałował, że jego żona nie umie pogodzić się ze szczęściem ich jedynaczki. Jednak nadal nie potrafił z nią zamieszkać. Dopóki nie pogodzi się z sytuacją.
- No cóż... Może kiedyś zrozumie, że jestem szczęśliwa. Że mam wspaniałą rodzinę, którą chciałabym się z nią dzielić. Chciałabym, żeby była obecna przy urodzinach Oliviera, widziała, jak stawia pierwsze kroki i wymawia pierwsze zdanie. Cieszę się, że Ty jesteś. Naprawdę. Wiem, że nigdy Ci tego nie mówiłam, ale kocham Cię, tato.
- Och, ja Ciebie też, córeczko. Przecież wiesz. Dobra! Dość smutków! Idziemy? - wyciągnął dłoń do córki. Tamta wzięła głęboki wdech, zamknęła na chwilę oczy, a gdy je otworzyła, powiedziała stanowczo:
- Tak.
Adam sprowadził córkę po schodach. Na dole czekały na nią dwie druhny: Ania i Natalie.
Niestety związek Natalie i Mario nie przetrwał. Nie pasowali do siebie, ale nadal się spotykają. Są przyjaciółmi.
- Ann! Jak ślicznie wyglądasz! - powiedziała Lewandowska.
- Dzięki. Mam nadzieję, że Marco też się spodoba.
- Żartujesz? Nie po to przez miesiąc szukałyśmy idealnej sukni, dobierałyśmy dodatki i załatwiałyśmy inne rzeczy, żeby teraz wybrzydzał. Niech tylko mu się nie spodoba! - zagroziła Ania, ale szeroko się uśmiechając.
Tak samo jak Melanie, Ann i Marco ślub oraz wesele zaplanowali w domu rodzinnym Reusa. To była ich wspólna decyzja. Adam pomógł wsiąść córce i jej druhnom do samochodu i zawiózł je na miejsce. Drużbami pana młodego byli oczywiście Goetze i Lewy. Zgodnie z tradycją, Ann i Marco zobaczyli się dopiero przed ołtarzem, do której poprowadził ją jej ojciec. Idąc środkiem przygotowanego ołtarza, Ann czuła na sobie wzrok wszystkich. Jednak jej nie obchodziło to wszystko, bo widziała tylko uśmiech swojego męża. Szybko wzrokiem odszukała też swojego synka, który był ze swoimi dziadkami. Oboje zakochali się w Olivierze tak samo, jak tata Ann.
Dziewczyna miała łzy w oczach, kiedy Adam podał jej dłoń Marco, mówiąc:
- Uczyń ją szczęśliwą.
- Na pewno. - usłyszał w odpowiedzi, ale nawet na chwilę nie spuścił wzroku ze swojej żony.
Ceremonia przebiegła zgodnie z planem. Patrząc sobie w oczy, złożyli najważniejsze i najpiękniejsze w życiu obietnice. Kiedy ksiądz powiedział, że młodzi mogą się pocałować, najgłośniej zareagowali oczywiście Lewy i Goetze. Zachowywali się jak dzieci. Później nadszedł czas na życzenia. Choć ich nowa, wspólna droga życia zaczęła się już kilka miesięcy temu, to bardzo chętnie przyjmowali życzenia szczęścia i miłości. Tradycyjnie najpierw podeszli rodzice. Wśród nich niespodziewanie pojawiła się matka Ann. Kiedy Reus ją zobaczył, nagle cały się spiął. Nie wiedział, czego ma się spodziewać.
- Przepraszam, dzieci. - powiedziała. - Przepraszam, że Was nie wspierałam. Wtedy w szpitalu...
- Kiedy w szpitalu? - zapytała Ann, patrząc na swojego męża.
- Nie chciałem Cię martwić ani denerwować... - przyznał.
- Naprawdę chciałam Was przeprosić. Nie chciałam Cię unieszczęśliwiać, córeczko.
Ann jedynie przytuliła swoją matkę. Nie miała zamiaru tak szybko jej tego zapomnieć, ale wybaczyć mogła zdecydowanie.
 Nie zapomni tak szybko o wszystkich przykrościach, ale to jest jej mama i nie mogła inaczej postąpić. Przytuliła ją. Po chwili rozmowy, do Marco i Ann podszedł Lewy i Goetze.
- No, stary. Teraz zero panienek i klubów. - powiedział Lewy, śmiejąc się.
- Lewy! - walnęła piłkarza Ann. Nie była zazdrosna, bo wiedziała, że Marco był i będzie jej wierny.
- No co? Taka prawda. - zaśmiał się Robert i jednocześnie wzruszył ramionami.
- No tak, bo przecież każdego wieczora chodziłbym z nimi do klubu na podryw. - Reus zaczął się droczyć z brunetką.
- Akurat!
Lewy, Goetze, Marco i Ann droczyli się jeszcze trochę, ale inni goście także chcieli złożyć młodej parze życzenia.
Nadszedł czas na pierwszy taniec. W sumie to po pierwszym ślubie też nie tańczyli, także to był ich pierwszy taniec jako małżeństwo. Reus wziął Ann w swoje ramiona i popatrzył jej w oczy.
- Jak się czujesz? - zapytał.
- Jako pani Reus? Doskonale. Jestem najszczęśliwsza na świecie.
W pewnym momencie usłyszeli krzyk, dobiegający z miejsca, gdzie siedział Lewy:
- Gorzko! Gorzko! - zdążył już trochę wypić, więc nie do końca panował nad sobą. Ann posłała mu mordercze spojrzenie. Jednak wszyscy dołączyli do piłkarza, którego młode małżeństwo miało zamiar później zabić i nie mieli wyjścia. W momencie, gdy ich usta zetknęły się, zapomnieli o otaczającym ich tłumie, który zaczął bić brawo i klaskać.
- Tęsknię za nim. - powiedziała Ann.
- Za kim?
- Za Olivierem.
- Chcesz do niego iść? Nie wiem, kto z nim teraz jest, ale możemy się nim osobiście zająć. Zresztą i tak niedługo wyjeżdżamy w podróż poślubną.
- Powiesz mi, dokąd jedziemy? - zapytała dziewczyna.
- Nie domyślasz się?
- A powinnam?
- Myślę, że tak.
Brunetka zaczęła myśleć o tym, gdzie Marco ją zabierze i nagle do głowy wpadło jej Maroko.
- Czy zabierasz nas do Maroka? - choć to była ich podróż, to postanowili spędzić go razem z dzieckiem.
- Oczywiście, że tak! Naprawdę wcześniej się nie domyśliłaś?
- Skąd.

Około godziny 4 nad ranem oboje postanowili, że to jest odpowiedni czas, aby opuścić gości. Nie dbali o to, że następnego dnia miały być poprawiny. Doskonale wiedzieli, że poradzą sobie bez nich. Postanowili, że pożegnają się z choćby niektórymi. Jak zawsze, Lewemu dopisywał dobry humor i nie powstrzymał się od głupich komentarzy.
- To teraz możecie na legalu małego Roberta zrobić. - uśmiechnął się głupio.
- Robert! - tym razem to Ania przywołała swojego męża do porządku.
- Oj, kochanie... - jednak na wyraźne upomnienie Lewandowskiej, uspokoił się.
Poszli do śpiącego Oliviera, ubrali go i pojechali na lotnisko, skąd udali się bezpośrednio do Maroka.
Spędzili razem wspaniały tydzień.

***
Ann i Marco mieli jeszcze dwójkę dzieci. Olivier był najstarszy, następnie na świat przyszedł mały Robert, a dopiero na samym końcu na świat przyszła ich jedyna córeczka - Kathrina. Chrzestnymi ich pierwszego dziecka zostali Robert i Ania, drugiego Natalie i Mario, a córki - Melanie i jej mąż. Nie mieli pojęcia, kto inny mógłby być lepszym materiałem na rodziców chrzestnych niż ich najbliżsi przyjaciele i rodzina.
Olivier i Robert poszli w ślady ojca i także zostali piłkarzami, natomiast ich córka została dziennikarką sportową.


----------------------------------------
No i nadszedł koniec... Ciężko mi było to zakończyć, dlatego takie dziwne to zakończenie.
Chciałam Wam bardzo, ale to baaaaardzo podziękować za wsparcie. Za wszystkie komentarze. Za każde miłe słowo. Za każde obserwowanie i dodanie do kręgu (choć nadal nie mam pojęcia, czy to się różni:D). Za wszystko!♥
Jesteście naprawdę wspaniałe!

Oczywiście planuję drugiego bloga. Mam nawet pomysł na niego. Tylko nie wiem, czy byłybyście chętne, ponieważ tak naprawdę to będzie prawdziwa historia. Imiona, miejsca zmienione, ale sama historia wydarzyła się naprawdę. Może uda mi się lepiej to napisać niż to opowiadanie właśnie z tego względu. Że przydarzyło się to bardzo bliskiej mi osobie.
Nie mam pomysłu na nazwę ani bohaterów. Dlatego mam do Was pytanie: kogo chciałybyście jako głównego bohatera? Marco, a może Lewego? A może jeszcze kogoś innego? Proszę, napiszcie, pomożecie mi bardzo!

Także póki co się z Wami żegnam!
Jeśli zacznę kolejnego bloga, to (jeśli chcecie) poinformuję Was o tym.
Chciałabym dalej się z Wami dzielić moimi opowiadaniami, ale nie jestem pewna, czy zacznę nowego, ponieważ mam w tym roku maturę, a nie mam bladego pojęcia, co później.

Pozdrawiam i bardzo mocno ściskam!:*
Do usłyszenia! (mam nadzieję!)
♥♥♥

środa, 28 sierpnia 2013

Rozdział 40

- Marco, musisz przyjechać do szpitala! Szybko! Ann rodzi! - krzyknęła do słuchawki Ania, która akurat była w trakcie wizyty u dziewczyny.
- Jezu! Co? Już?! - zapytał.
- Tak! Szybko, jeśli chcesz być obecny przy narodzinach swojego dziecka.
Reus rozłączył się i pobiegł do szatni, aby wziąć prezent dla dziecka. Później skierował się w stronę swojego samochodu.
- REUS! GDZIE TY IDZIESZ?! - krzyknął trener.
- Muszę jechać! Ann rodzi! - okrzyknął Kloppowi. Nie patrzył na konsekwencje swojej decyzji i pobiegł do auta. Jednak nawet taki tyran jak Klopp zrozumiał i krzyknął:
- Oczywiście!

Jadąc samochodem Marco był zestresowany, ale i podekscytowany. Już niedługo miał zostać ojcem. Czekał na to długie 9 miesięcy. Razem z Ann walczyli o to przez 9 miesięcy. Pomimo wszystko dopadły go małe wątpliwości. Czy podoła takiemu obowiązkowi? Czy uda mu się być dobrym ojcem dla takiego malucha? Przecież nie miał młodszego rodzeństwa, którym musiał się opiekować.

***w tym czasie***
- Trenerze, jedźmy do szpitala! - zaproponował Lewy. - W końcu to nasze kolejne drużynowe dziecko. - Robert nie miał nic złego na myśli, choć nie zabrzmiało to jednoznacznie. Wszyscy jednak prawidłowo odebrali intencje Polaka.
- Wie któryś, gdzie jest żona Reusa? - zapytał Klopp.
W odpowiedzi Lewandowski jedynie się uśmiechnął.

***
- Ann, skarbie. - powiedział Reus, gdy wszedł na salę porodową.
- Boję się. - przyznała brunetka.
- Będę przy Tobie. - obiecał jej. - Przysięgam, że nie zemdleję. - uśmiechnął się do niej. Odpowiedziała mu tym samym, ale już po chwili krzyknęła, ponieważ miała kolejny skurcz. Tak mocno ścisnęła dłoń Marco, że aż go to zabolało.

***
- Jezu, ile to będzie jeszcze trwało? - narzekał Mario, który wraz z resztą drużyny dotarł do szpitala.
- Nawet kilkanaście godzin. - odpowiedziała Ania. - Nie narzekaj. Ciesz się jego szczęściem. Jednak mimo tego, co Lewandowska mówiła, już po trzech godzinach Marco wyszedł z sali z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Mam syna. - powiedział. Jego szczęście nie miało granic. W tamtym momencie przestał się obawiać o obowiązki.
Kumple z drużyny słysząc jego słowa, zaczęli się cieszyć i bić brawo.
- Waży 3,5 kg i mierzy 60 cm. - powiedział z dumą młody ojciec. Wszyscy zaczęli do niego podchodzić i gratulować. Jednak Marco jak najszybciej chciał wrócić do żony i dziecka. Chciał z nią być, choć wiedział, że najprawdopodobniej prześpi ona najbliższych kilkanaście godzin. Był przy niej, kiedy przewozili ją do sali poporodowej i kiedy zasypiała. Jednak cały czas miała uśmiech na twarzy. Zdążyła usnąć, a pielęgniarka przywiozła ich dziecko.
- Chce Pan wziąć go na ręce? - zapytała.
- Oczywiście. - odrzekł. Pielęgniarka delikatnie wyjęła jedną z najważniejszych istot dla młodego piłkarza i mu ją podała. Reus intuicyjnie ułożył ręce i chwilę później czuł cały ciężar swojego dziecka. Był taki delikatny, że Marco obawiał się, iż każdym dotknięciem może zrobić mu krzywdę.
Jaki ja byłem głupi, że przez myśl przeszła mi aborcja, pomyślał.  Podniósł dziecko wyżej i pocałował w główkę. Widział ich wspólną przyszłość; jak razem kopią piłkę, grają i się bawią.
- Czy mogę już odejść? - zapytała pielęgniarka.
- Mam do Pani jeszcze jedną prośbę. - powiedział.

***
Ann obudziła się i poczuła, że jej brzuch jest płaski. Przypomniała sobie, że jej syn płakał, a to dobry znak. W tym momencie zobaczyła, jak jej mąż idzie razem z dzieckiem na rękach w jej stronę. Brunetka zaczęła płakać.
- Nie płacz, skarbie. To nasze dziecko. Całe i zdrowe. Ty również. Dziękuję Ci za niego. - blondyn czule pocałował swoją żonę.
- Proszę mi nie denerwować pacjentki. - powiedział lekarz, wchodząc do sali Ann. - Gratuluję, macie Państwo wspaniałego syna.
- Jestem bardzo zmęczona. - stwierdziła brunetka.
- Śpij. Jak się obudzisz, będziemy tutaj. - uspokoił ją Reus. Dziewczyna momentalnie zasnęła, choć wcale nie chciała.

***
Kiedy Ann się obudziła, czuła się znacznie silniejsza. Przypomniała sobie ostatnie wydarzenia: ból, płacz, uśmiechniętego Marco z ich synem na rękach. To było spełnienie jej marzeń. Udało jej się. Dotrzymała obietnicy. Walczyła. Podszedł do niej Reus i zaczął ją całować.
- Kocham Cię! - powiedział jej. - Przepraszam, że w Ciebie nie wierzyłem. Przepraszam, że nie od początku Cię wspierałem. - podszedł do łóżeczka ich synka, wziął go na ręce i zaniósł żonie. Ona po raz pierwszy poczuła, jak ta mała istotka ufnie wtulała się w jej ciało. W tym momencie zauważyła, w co ubrany jest jej synek. W malutką koszulkę Borussi Dortmund z numerem 11. Oczywiście widniało na niej nazwisko Marco.
- Marco, skąd wziąłeś taką koszulkę? - zapytała.
- Od dawna miałem ją przygotowaną. Uwierz mi, że to nie był problem, aby ją załatwić. A chciałem, żeby ją miał. - odpowiedział, wzruszając ramionami.
- Musimy pomyśleć o imionach!
- Jak chcesz, to możesz mu dać nawet 30 imion. - powiedział Marco, przypominając sobie ich rozmowę z hotelu.
- Nie ma takiej opcji. Nie skrzywdzę tak naszego syna. Ale mam jedną prośbę.
- Zgadzam się.
- Tak w ciemno?
- Tak.
- Może mieć na drugie imię Marco? To taka tradycja rodzinna. - wytłumaczyła się Ann.
- Oczywiście. Ale ważniejsze jest pierwsze.
- Wiem. Nawet o tym nie myślałam. A miałam tyle czasu!
Po dość długiej rozmowie ustalili, że ich syn będzie się nazywał Olivier Marco Reus. Ann od razu zakochała się w tych imionach. Choć w drugim to już jakiś czas temu. Kochała tak samo dużego, jak i małego Reusa.
- Wiesz co wymyśliłam?
- Co takiego?
- Skoro dziennikarze już wiedzą, że jesteśmy rodzicami, to może wstawisz nasze wspólne zdjęcie na swojego Twittera? - zaproponowała Ann. Wolała uniknąć tłumów pod szpitalem, kiedy będą opuszczać go razem z dzieckiem.
W godzinę zdjęcie znalazło się na większość portali plotkarskich. Marco zakazał rozmawiać lekarzom z dziennikarzami.
- Spokojnie, niedługo się stąd wyniesiemy. Opuścimy szpital, jak tylko Ann dostanie wypis. Nie będziecie długo musieli znosić obecności paparazzi - uspokoił personel.
- Nie ma problemu. U nas od dawna nic się nie działo, więc jeszcze wytrzymamy. - powiedziała jedna z pielęgniarek. Większość damskiego personelu znała Reusa z gazet i skrycie do niego wzdychała. Uśmiechnął się do nich i poszedł do gabinetu lekarza prowadzącego.
- Dzień dobry, pani doktorze. - przywitał się.
- Ach, witam młodego ojca.
- Nie ukrywam, że mamy już dość szpitali na najbliższych kilka miesięcy. Kiedy Ann dostanie wypis?
- Po naturalnym porodzie kobieta z dzieckiem zostają około 3 dni w szpitalu. Także jutro może Pan zabrać je do domu. Pamiętam, jak moja żona urodziła mi pierwsze dziecko. Też jak najszybciej chciałem zabrać je do domu. Ale jeszcze jeden dzień musicie Państwo wytrzymać.
- Tyle wytrzymaliśmy, to i jeden dzień damy radę. Dziękuję, panie doktorze. Za wszystko. - powiedział z wdzięcznością piłkarz i podał mu dłoń. Tamten ją uścisnął.
Marco wyszedł z gabinetu i poszedł w kierunku sali żony. Stanął jednak przy szybie, przez którą obserwował swoją żonę i dziecko. W pewnym momencie Ann go zauważyła i uśmiechnęła się do niego. Blondyn wszedł do pokoju i przesiedział z nimi dwie godziny. W końcu brunetka go wygoniła:
- Idź, muszę nakarmić Oliviera.
- No dobra. - wyszedł z sali. Stojąc przy ścianie, zobaczył, że ktoś idzie. Była to matka Ann.
- Dzień dobry. - przywitał ją. Choć to było ich pierwsze spotkanie, starał się być miły, bo myślał, że w końcu poszła po rozum do głowy i przyszła, aby przeprosić brunetkę.
- Witam. - powiedziała oschle.
- Po co Pani przyszła?
- Zobaczyć wnuka. Internet i obcy ludzie pierwsi go widzieli niż ja! - prawie krzyknęła.
- To nie jest nasza wina. Sama Pani wybrała. Miała Pani wiele szans na pogodzenie się z Ann i wiele czasu na zrozumienie całej sytuacji.
- Miałam zaaprobować jej wybór? - zapytała z pogardą.
- Tak.
- A to niby dlaczego?
- Bo Ann mnie wybrała.
- Zrobiłeś jej dziecko, to wybrała, jak musiała!
- Wybrała mnie na długo przed ciążą. - Marco wciąż nie tracił nad sobą panowania.
- Oczywiście!
- Proszę nie krzyczeć. To jest szpital.
- Nie ucz mnie, jak mam się zachowywać! To moja córka! Mam prawo ją zobaczyć.
- A moja żona.
- Co powiedziałeś?! - Marco był zdziwiony, że Adam nic nie powiedział swojej żonie o ślubie. Kiedy on przyjechał do nich z wizytą, zaakceptował decyzję córki.
- Ja i Ann pobraliśmy się, kiedy była w drugim miesiącu ciąży. Byłem pewnien, że Pani mąż, poinformował Panią.
- Adam wiedział?! No tak, najpierw zrobiłeś jej dziecko, zaciągnąłeś przed ołtarz. Rzuciła dla Ciebie wszystko!
- To ona dokonała wyborów. Zawsze dawałem jej czas na przemyślenie wszystkiego. Jesteśmy szczęśliwi. RAZEM. - powiedział, akcentując ostatnie słowo.
Słysząc to wyznanie, matka Ann odwróciła się na pięcie i wybiegła ze szpitala.
Szkoda, że nigdy tego nie zaakceptuje, pomyślał Reus. Wiedział, że matka Ann nie będzie uczestniczyła w wychowaniu ich dziecka. Żałował, że Olivier będzie miał tylko jedną babcię. Piłkarz zdecydował, że nie powie Ann o wizycie jej matki. Nie chciał jej denerwować. Wszedł do sali i podszedł do ukochanej. Olivier usnął, dlatego położył go do łóżeczka.
- Wiesz, że jutro Was stąd zabieram? - przekazał jej dobrą nowinę.
- Naprawdę?! Nareszcie. Już mam dość szpitala.
- Ja tak samo. Skarbie, miałabyś coś przeciwko temu, żebym wrócił do domu i się przespał? Od wczoraj nie spałem.
- Oczywiście! Przepraszam, że o tym nie pomyślałam.
- Nie żartuj. Nie masz za co przepraszać. - powiedział z uśmiechem. - Jutro po Was przyjadę z samego rana.
- Będziemy czekać.
- Aż nie chce mi się stąd wychodzić. - podsumował, patrząc na syna i żonę.
- Idź. Jutro się zobaczymy. Dobranoc. - pożegnała się z mężem.
- Do jutra.


-----------------------------------------------
I jest kolejny. Kochani, zbliżam się do końca opowiadania. Pewnie zakończę wraz z końcem wakacji. Będę na pewno za Wami tęsknić.
Dobra, póki co jeszcze trochę pracy przede mną, bo to nie jest ostatni!:D
Mam nadzieję, że się Wam podoba.
Przepraszam, że nie dodałam wcześniej, ale korzystałam z ostatnich ciepłych dni.
Postaram się jutro coś dodać:>
Pozdrawiam! Dobranoc:*

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Rozdział 39

*** Trzy miesiące później ***

W końcu nadszedł piątek. Ann leżała w salonie na kanapie i umierała z nudów. Marco poszedł na trening przed jutrzejszym meczem, a dziewczyna nie wiedziała, co może robić. Starała się jednak nie narzekać, bo wiedziała, że tak musi być i będzie przez najbliższych kilka miesięcy. Nagle, ku uciesze Ann, ktoś zapukał do drzwi. Poszła otworzyć. Jej dobry nastrój prysł jak bańka.
- Cześć. - powiedziała jej matka, spoglądając na jej dość widoczny brzuch. - Możemy porozmawiać?
- Cześć. - odpowiedziała brunetka. - Wejdź.
Ann poszła do salonu, zaciskając pięści. Wiedziała, że czeka ją kolejne kazanie, kolejna przykra rozmowa. Być może nawet kłótnia.
- Jeśli masz zamiar prawić mi kazania, to sobie daruj, bo nie mogę się denerwować. - zaczęła Ann.
- Wiem, czytałam. Nie chcę udawać, że nic się nie stało. Jednak myślę, że teraz już jest trochę za późno na moje, jak to określiłaś, kazania. Prosiłam Cię, żebyś się z nim nie zadawała. Wiedziałam, że z tego wynikną same kłopoty.
- Mamo, czy Ty nie widzisz, że jestem zwyczajnie szczęśliwa? Kocham go.
- Mówiłam Ci już wcześniej, że nie możesz wiedzieć, czy to miłość. Jesteś za młoda.
- Tak uważasz? Dziecko, które w sobie noszę jest najlepszym dowodem naszej miłości.
- Chyba raczej bezmyślności. - wtrąciła się matka Ann.
- Poza tym - kontynuowała dziewczyna - to on był ze mną, kiedy tego potrzebowałam. On mnie wspierał. Siedział ze mną w szpitalu. Ciebie nie było. Nie przyszłaś do mnie ani razu, więc nie masz prawa się wtrącać.
- Zmajstrował dziecko, to teraz ma wyrzuty!
- Wyjdź. - Ann po raz drugi postanowiła wyrzucić matkę z domu. Ta tylko spojrzała na córkę, wstała i wyszła, nic nie mówiąc.
Ann postanowiła się nie denerwować. Wzięła głęboki oddech. Włączyła stację muzyczną w telewizji i akurat leciała jej ulubiona piosenka. Mogłabym przy niej zatańczyć na weselu z Marco, pomyślała. Od razu zapomniała o wizycie matki, bo jej myśli skupiły się na jej mężu. Nie mogła się już doczekać, kiedy wróci. Nastąpiło to po godzinie.
- Cześć, skarbie. - powiedział Reus i ją pocałował.
- Nareszcie. Myślałam, że tu zwariuję! Muszę coś robić.
- Dobra, to skoro mało Ci wrażeń, to jedziemy do moich rodziców powiedzieć im o naszym ślubie.
- Zrobię wszystko, żeby tylko stąd wyjść.
- Mówisz, jakbym Cię tu więził. - uśmiechnął się Marco.
- Kochanie, wiesz, ze tak nie myślę. W sumie to dzisiaj miałam jedną... atrakcję. Jeśli mogę tak o tym powiedzieć. - opowiedziała mu o wizycie swojej matki.
Reus nie chciał tego komentować, ponieważ musiałby kląć, a wolał uniknąć obrażania rodziny swojej żony. Miał ogromny żal do niej. Nie o to, co powiedziała, ale że chciała rozzłościć dziewczynę. Ann po raz kolejny pomyślała o tym, jak bardzo chciałaby mieć taką matkę, jak Manuela. Poniekąd ma i bardzo się z tego cieszyła. Teraz musiała tylko ją uświadomić, że ma synową. To trochę trudniejsze zadanie. Jednak podjęła się go, a strach obleciał ją dopiero wtedy, gdy mieli wejść do rodzinnego domu Marco.
- Spokojnie. Chcesz to ja im powiem. Nie musisz się nawet odzywać.
- Dobra, to Ty powiedz.
W tym momencie drzwi otworzyła Manuela.
- Witajcie! - powiedziała. Przytuliła Marco i prawie całą uwagę skupiła na Ann, która była już w dość zaawansowanej ciąży. Była bardzo podekscytowana tym, że po raz pierwszy zostanie babcią. - Znacie już płeć? Wiecie, jak dacie mu na imię?
- Nie, nie znamy płci. Nie chcemy wiedzieć do porodu. Ważniejsze, aby było zdrowe. - powiedziała przyszła mama.
- No tak, faktycznie. - Nawet jeśli Manuela była trochę zawiedziona brakiem informacji o dziecku, to nie dała tego po sobie poznać.
- Mamo, my w sumie przyjechaliśmy coś Wam powiedzieć. Jest ojciec? - zapytał Marco. O dziwo, był zupełnie wyluzowany. Ann nie rozumiała, jak on może zachować taki spokój w tak stresującej sytuacji...
- Jest. Thomas! - zawołała męża.
Po chwili się zjawił. Przywitał się z Ann i z synem, z którym relacje znacznie się poprawiły. Poszedł nawet na jeden mecz Reusa, choć nigdy tego nie robił.
- Wiem, że może nie powinniśmy robić tego w ten sposób, ale byliśmy pod ścianą. Znaczy się, ja byłem. I tak planowałem to zrobić. Prędzej, czy później. Mam nadzieję, że nie będziecie mieli do nas o to żalu, ale kiedy Ann leżała w szpitalu, to oświadczyłem się jej. - powiedział blondyn.
- To wspaniale! - krzyknęła Manuela i przytuliła syna.
- Ale, mamo, to nie wszystko. - dokończył. Wtedy jego mama zaniepokoiła się. Uśmiech spełzł z jej twarzy i spojrzała na twarze syna i Ann. - My się pobraliśmy. Tego samego dnia. W szpitalu. Przyjechał do nas ksiądz i udzielił nam ślubu.
Zapanowała cisza. Manuela myślała o tym, co przed chwilą usłyszała, jednak nie do końca do niej to docierało. Spojrzała na męża, który także był w szoku.
- No cóż... Marco. - zaczęła. - Cieszymy się bardzo.
- Mamo, nie złość się. Wiem, że nie tak to powinno wyglądać, ale bałem się, że ją stracę. - przytulił swoją ciężarną żonę. - Chciałem się z nią związać na zawsze. Oczywiście weźmiemy drugi ślub. Taki oficjalny. Uroczysty.
- Rozumiem, synku. Faktycznie, trochę zrobiło mi się przykro, ale rozumiem. Naprawdę. Choć może tego po mnie nie widać, bardzo się cieszę.
- Ann bardzo się obawiała, jak przyjmiesz taką nowinę. - przyznał szczerze Reus.
- Och, kochanie, nie musiałaś. - powiedziała Manuela, przytulając swoją synową.
Spędzili razem cudowne popołudnie. Ann rozluźniła się, widząc akceptację swojej nowej rodziny. Cieszyła się, że nie są na nich źli - mieli do tego pełne prawo.
Do swojego domu wrócili późnym wieczorem. Na progu przed drzwiami znaleźli bukiet kwiatów. Marco je podniósł. Była w nich karteczka.
- To chyba dla Ciebie. - powiedział. Nie widział, kto je wysłał, ale czuł, że są dla jego Ann. Oczywiście zżerała go ciekawość, kto podrywa mu żonę. Ta wzięła od niego bukiet i wyjęła karteczkę:
Będziesz wspaniałą mamą. Gratuluję.
Michael.

- Jezu, czego on jeszcze ode mnie chce? - brunetka zaczęła zrzędzić. Postanowiła raz na zawsze zakończyć znajomość z byłym chłopakiem. Wyjęła telefon i wybrała jego numer.
- Halo? - odebrał po pierwszym sygnale.
- Cześć. Po co przysłałeś mi kwiaty? Mało Ci jeszcze zamieszania? Nie uważasz, że już dość namieszałeś w naszym życiu?
- Po prostu chciałem pogratulować.
- Tak, oczywiście. Nie rób tego więcej. - powiedziała i się rozłączyła.
- Ann, kochanie. Spokojnie.
- Nie uspokajaj mnie! Mam go dość. Wtrąca się w nasze życie, a żadna jego ingerencja nie skończyła się dobrze. Boję się, że znowu będzie chciał czegoś ode mnie, rozumiesz? Ja go nie kocham ani nic, ale jeśli znowu skontaktowała się z nim Caroline? Jeśli znów coś razem knują? - Ann zaczęła płakać.
- Spokojnie. Pójdę jutro i porozmawiam z nią, jeśli chcesz. Ale błagam, nie płacz!
- Przepraszam... To chyba hormony zaczęły na mnie wpływać.
- Jezu, obiecaj, że nie będziesz miała tak do końca ciąży. - zaśmiał się Marco, przytulając żonę.
- Wiesz, że nie mam na to wpływu. Ale obiecuję, że się postaram. - powiedziała, wtulając się w bark blondyna.
- To mi wystarczy. Pójdziesz ze mną jutro na mecz? - zaproponował. Wiedział, że nie powinien, bo to jest ryzyko, ale nie mógł patrzeć, jak ona się męczy.
- Naprawdę mi pozwolisz? - zapytała zdziwiona.
- Jeśli obiecasz...
- ... że będziesz o siebie dbała. - dokończyła za niego. - Marco, ja niczego innego nie robię od kilku miesięcy. Dbam o nas. - powiedziała, głaszcząc swój brzuch.
- To oczywiście, że możesz pójść.
- Marco! - krzyknęła Ann, dotykając brzucha. Reus na poważnie się przestraszył.
- Co się dzieje?
- Daj rękę. - szybko wyciągnął dłoń, a ona przyłożyła do swojego brzucha. - Czujesz? - zapytała.
- Kopie. - odpowiedział. Choć to nie był pierwszy raz, kiedy ich dziecko się ,,uaktywniło'', to za każdym razem robiło to na piłkarzu ogromne wrażenie. Przyszli rodzice uśmiechnęli się do siebie. Blondyn mógłby tak stać całą noc, ale Ann nie byłaby w stanie. Czasami bolały ją nogi. Za każdym razem tłumaczyła to sobie, mówiąc, że to uroki ciąży.
Marco przygotował dla ukochanej kolację, a następnie bardzo zmęczeni, zasnęli.

-----------------------------------------
Przepraszam, że takie nudy... Bardzo mi się nie podoba ten rozdział, ale jakoś nie mam pomysłu, jak wybrnąć z tej nudy. Może od razu przejdę do tego, że Ann będzie rodzić? Kurczę, nie mam pojęcia.
Pozdrawiam, kochani!:*
Dobranoc!:*

sobota, 24 sierpnia 2013

Rozdział 38

Marco zaniósł wszystkie rzeczy, które Ann przywiozła ze sobą ze szpitala i natychmiast kazał jej się położyć.
- Spokojnie, kochanie. Będę o siebie dbała. - powtarzała jak mantrę. Nie po to tak długo walczyła o akceptację męża, żeby teraz tak zwyczajnie się poddać.
- Przepraszam, że być może przesadzam. Wiem. Ale musisz mnie zrozumieć. - tłumaczył się.
- Właśnie dlatego akceptuję Twoje zachowanie.
- Daj mi klucze do swojego domu, pojadę po Twoje rzeczy. Jeszcze zdążę przed treningiem, a wiem, że pewnie chciałabyś mieć tutaj wszystko.
- Tylko ciągle nie wiem, co mam zrobić z moim domem. Może go sprzedamy?
- Poczekajmy, jak Twój tata przyjedzie. Może on będzie miał jakiś pomysł?
- Masz rację. W sumie to będzie fair w stosunku do niego, bo to on kupił mi ten dom. Marcoooooo. Mam prośbę. - powiedziała Ann.
- Czuję, że ten pomysł mi się nie spodoba... Ale słucham.
- Mogę pojechać z Tobą na trening? Proooooooszę!
- Ann... Wiesz, że to nie jest dobry pomysł, prawda?
- No wiem. Ale lekarz powiedział, że nie muszę cały czas siedzieć w domu przecież.
- Żałuję, że przekazałem Ci, co mi lekarz powiedział...
- Nie widziałam dawno Mario, Lewego. Resztę chłopaków chciałabym poznać. Kiedy jak nie teraz?
- Dlaczego ja prawie niczego nie umiem Ci odmówić? - powiedział, głęboko wzdychając.
- Dzięęęęęęęękujęęęęęęęę! - krzyknęła Ann, przytulając swojego męża.

*** 2 godziny później ***
Ann podeszła do Mario i zakryła mu oczy od tyłu.
- Marco, debilu! Pogięło Cię?! - krzyknął Goetze.
- To nie ja, stary. - powiedział Reus.
- To kto? Lewy?!
- Pudło. - odpowiedział tamten.
- Który to?
Ann wtedy odkryła mu oczy, a ten od razu się odwrócił. Przytulił dziewczynę.
- Witaj z powrotem! - powiedział.
- Cześć! Fajnie Cię znowu widzieć. - przyznała.
Poszła do Lewego, który złapał ją w pasie i obrócił się z nią.
- Wszystko już w porządku? - zapytał.
- Tak, już dobrze. Oby tak do końca. Zaraz, zaraz... A skąd Ty wiesz o dziecku? - zapytała podejrzliwie.
- Marco mi mówił, gdy pomagaliśmy mu w...
- ... gdy byli na imprezie. - dokończył za niego Reus.
- Właśnie. - przytaknął Lewy.
- Skarbie, chyba musimy porozmawiać. - Ann zwróciła się do blondyna.
- Ach tak? O czym? - Marco udawał głupiego, choć wiedział, że kłamstwa na dłuższą metę nie przejdą. Zastanawiał się, czy dalej coś kręcić, czy od razu powiedzieć prawdę.
- Coś przede mną ukrywasz.
- Dobra, powiem Ci. I tak się dowiesz. Ania prawie i tak w szpitalu się wygadała. Prędzej czy później ktoś Ci powie, a ja wolałbym sam Ci o tym powiedzieć. Chłopaki pomogli mi w wykończeniu pokoju dla naszego dziecka. Przez dwa dni siedzieli ze mną do później nocy. Oto cała sprawa.
- Zrobiliście pokój dla naszego dziecka? - zapytała Ann z niedowierzaniem.
- Wiesz, jak on się nakręcił? - zapytał Lewy.
- Nie chciał wynająć ekipy. Sam chciał wszystko zrobić. - dodał Goetze.
- Urządziliście pokój?
- To źle? - zapytał Marco.
- To wspaniale! - powiedziała Ann, całując męża.
- Uuuuuuuuu! - zareagowali piłkarze.
- Oj, zamknijcie się. - odpowiedziała brunetka, szeroko uśmiechając się. - Dziękuję Wam, że pomogliście Marco. - dodała.
- Ale nie za darmo! - roześmiał się Lewy.
- Tak? A za co?
- Reus obiecał, że zrobi imprezę, jakiej świat nie widział!
- Aaaa, wiedziałam, że to zbyt piękne, aby było prawdziwe. Niemożliwe, żebyście coś zrobili bezinteresownie. - poskarżyła się Ann. Jednak nie miała nic przeciwko takiej zapłacie. Wiedziała, że sama na tym również skorzysta.
- To kiedy wpadacie? - zapytała.
- Spokojnie, nie tak szybko, skarbie. Dopiero jak urodzisz. - powiedział Marco. Był w stanie zgodzić się na wiele, ale nie na to, aby Ann uczestniczyła w imprezie w ciąży.
- Masz rację... To nie byłoby rozsądne. W takim razie jeszcze ponad pół roku musicie poczekać...
- Spokojnie, poczekamy. Opijemy małego Reusa. - odpowiedział Lewy.
- Albo małą! - dodał Mario. - Kiedy będziecie wiedzieli co będzie?
- Mario! Co będzie?! - zaśmiała się Ann. Dawno nie słyszała tak beznadziejnego określenia dziecka. - To jest dziecko, a nie coś. Poza tym, ja nie wiem, czy chcę znać płeć. Mnie to jest obojętne.
- No, ale jak to nie będzie chłopiec, to nie będziecie mu mogli dać na imię Mario! - oburzył się Goetze.
- Ani Robert! - dodał Lewandowski.
- Hahahaha! - roześmiała się Ann.
W tym momencie ktoś się wydarł:
- W tej chwili! Do mnie!
Chłopakom od razu przeszedł nastrój do żartów i pospiesznie udali się w kierunku... trenera.
- Jezu, to faktycznie chyba tyran. - powiedziała szybko Ann do Reusa, zanim odszedł. Tamten jedynie się zaśmiał.
- Do śmiechu Ci, Reus?! - zapytał Klopp.
- Ani trochę, trenerze. - odpowiedział, puszczając oczko do żony.
- A kto to? - zapytał zaciekawiony Jurgen.
- Ann.
- Ach, tak. - trener wydawał się być trochę zmieszany. Podszedł do niej i się przedstawił.
- Wiem, kim Pan jest. - odpowiedziała dziewczyna. Była trochę zestresowana. Nie spodziewała się spotkać Kloppa w takiej sytuacji. - Czy mogłabym usiąść na trybunach i popatrzeć?
- Oczywiście. Reus! - krzyknął na swojego zawodnika, który posłusznie przybiegł. - Daj swojej żonie bluzę! Robi się chłodno. - Ann rozczulił ten gest. Nie podejrzewała takiego tyrana o taką troskę. W takim układzie Marco przesadził i on wcale nie jest takim tyranem, pomyślała dziewczyna.
Po chwili blondyn przybiegł z szatni ze swoją bluzą. Ann wzięła ją od niego, patrząc mu w oczy i się uśmiechając.
- Idź trenować, Marco. Ja tu posiedzę i popatrzę. Tylko nie popisuj się za bardzo. - powiedziała. Słysząc te słowa, Klopp wybuchnął śmiechem.
- Słuchaj swojej żony, Reus. Dobrze na tym wyjdziesz. - po chwili jednak opanował się. - Dobra, zaczynamy trening.

Trening trwał dwie godziny. Marco stwierdził, że to i tak wyjątkowo krótko, bo zazwyczaj kończyli po trzech godzinach. Dotarli do domu i Ann od razu powiedziała:
- Marco, pokaż mi pokój, proszę.
- Chodź. - wziął ją za rękę i poprowadził do pokoju obok ich sypialni. Otworzył drzwi i przepuścił żonę w drzwiach.
- Jejku, Marco. Naprawdę zrobiliście to w dwa wieczory? - Ann nie mogła w to uwierzyć.
- Tak. Ale nie przejmuj się tym, że wystrój jest chłopięcy. Jeśli to będzie dziewczynka, to szybko zmienimy łóżeczko i meble. Nie kupowałem żadnych ubranek, bo nie wiedziałem jakie. Nie znam się na tym. - przyznał.
- To dobrze, że będę mogła ja je wybrać! Jak chcesz, to zrobimy USG i dowiemy się, jakiej płci będzie nasze dziecko.
- Ann, dla mnie to nie ma znaczenia. Naprawdę. Ważniejsze, żeby było zdrowe. Tak samo, jak Ty. - pocałował żonę.
- Będziemy zdrowi. Na pewno. Wierzę, że najgorsze już za nami.
- Mam nadzieję! Dobra, na dzisiaj koniec wrażeń. W tej chwili się połóż. - zarządził.
- Pójdę wziąć prysznic, a później z chęcią się położę.
- No to leć.

***

- Zrobiłem Ci kolację. - powiedział Marco, niosąc tacę do ich pokoju.
- Dziękuję, skarbie! Nie musiałeś. Mogłam sama... To nie jest zbyt wielki wysiłek.
- Wiem, ale chciałem zrobić. - usprawiedliwił się Reus.
Później blondyn poszedł wziąć prysznic. Był potwornie zmęczony i szybko się położył. Ann leżała i nie mogła zasnąć. Wiedziała, że powinna, ale choć chciała, nie mogła. Gładziła swój ledwie widoczny brzuch i myślała o tym, jak bardzo jej życie się zmieniło. W ciągu około pół roku poznała Marco, zakochała się, pokłóciła się z matką, zaszła w ciążę, wyszła za miłość swojego życia. Nareszcie była szczęśliwa. Choć ktoś z zewnątrz mógłby powiedzieć, że jest szalona, iż uważa się za szczęściarę, to ona nie dbała o to, przez co musiała przejść, aby w końcu móc sobie powiedzieć: ,,To jest to, czego chciałam.''
Ktoś być może nie wytrzymałby nagonki prasy, nie poświęciłby relacji z matką ,,tylko'' dla miłości. Ale Ann ani razu nie żałowała swoich decyzji.
- Dlaczego nie śpisz, skarbie? - zapytał Reus, który obudził się.
- Nie mogę zasnąć. Myślę.
- Chodź do mnie. - przytulił ją i pocałował w policzek.
Ann postanowiła odpocząć i w końcu udało jej się zasnąć.


------------------------------------------
Kochani, jest kolejny! Oddaję go Wam. Mam nadzieję, że się Wam podoba.
Chciałabym Wam podziękować za kolejnych obserwatorów, kolejne dodawanie do kręgów (choć nie za bardzo wiem, czym to się różni od obserwowania... jeśli ktoś wie, to proszę, napisz:> )
Czekam na Wasze opinie, kochani:>
Dziękuję, że jesteście!:*
Pozdrawiam!
Jutro następny! Będzie się działo!:D

piątek, 23 sierpnia 2013

Rozdział 37

Marco wstał i czuł się jeszcze bardziej zmęczony niż wówczas, gdy się kładł spać. Jednak nie żałował ani chwili spędzonej w pokoju obok. Od razu po wyjściu z łazienki, Marco wziął telefon i wybrał numer do Ann.
- Cześć, skarbie. - przywitał ją. - Jak się czujecie?
- Dzięki, dobrze. Widzę, że zacząłeś się przejmować także naszym dzieckiem. - powiedziała z radością.
- Ann, wiem, że nie od początku dawałem Ci wsparcie, ale już wiem, muszę pogodzić się z Twoim wyborem i Cię wspierać.
- Cieszę się, że się z tym pogodziłeś. Mam dla Ciebie dobrą wiadomość.
- Tak, a jaką?
- Miałam wczoraj badania. Wyniki są coraz lepsze. Z tego, co wiem, to za chwilę znowu będę miała jakieś badania. Obchodzą się ze mną, jak z jajkiem.
- I bardzo dobrze! Niech tylko mi Cię tam zaniedbają. - pogroził Reus. Jednak w głębi serca był zadowolony, że sytuacja się stabilizowała. W końcu lekarz ich ostrzegł, że Ann nie może się denerwować.
- Spokojnie. Dbają o mnie jak o nikogo innego. Naprawdę. To, że jesteś znany, potrafi zdziałać cuda. - powiedziała, śmiejąc się.
- Widzimy się po treningu, skarbie. - pożegnał się Marco i ze spokojem poszedł na trening.

***

Ann leżała spokojnie w łóżku, kiedy nagle usłyszała jakiś hałas, dobiegający z korytarza. Postanowiła jednak, że nie będzie się ruszać z sali. Wkrótce i tak pewnie się wszystkiego dowie. W szpitalu wszystko szybko się rozchodziło. Już po chwili wiedziała, że dziennikarze dowiedzieli się, że ona tu leży. To do niej chcieli się dobić.
- To szpital, a nie stadion! - krzyczała jakaś pielęgniarka. - Proszę wyjść!
Jednak wścibscy paparazzi nie zwracali na nią uwagi. Chcieli się dopchać do Ann.
Taką sytuację zastał Reus, kiedy po treningu przyjechał do szpitala.
O nie, pomyślał. Wszyscy dziennikarze nagle się na niego rzucili. Dopytywali się, co tu robi. Dlaczego jego dziewczyna leży w szpitalu. On, nie mając ochoty odpowiadać na te pytania, rzekł:
- Pozwę każdego, kto ją zdenerwuje. - nie miał takiego zamiaru, ale musiał coś powiedzieć. Po chwili dodał - Nie będzie żadnego komentarza. Żadnej odpowiedzi nie będzie. - wyminął wszystkich dziennikarzy i skierował się w stronę sali Ann. Znalazł ją w łazience, która znajdowała się niedaleko jej łóżka.
- Schowałam się przed nimi. - powiedziała z uśmiechem.
- Mam to załatwić? - zapytał Reus. Nie był w stanie ich wygonić ze szpitala, ale mógł załatwić Ann inną salę. Na jakiś czas by pomogło.
- Znudzą się w końcu. Zostaw ich. Lepiej opowiadaj, co na treningu. Co u chłopaków, jak przygotowania? - Ann była ciekawa, co się dzieje. Marco opowiedział jej o wydarzeniach tego dnia. Kiedy powoli kończyły im się tematy do rozmowy, przyszedł do nich lekarz.
- Dzień dobry. - powitał ich z uśmiechem.
- Dzień dobry. Jak wyniki? - zapytała Ann.
- Wszystko zaczyna się stabilizować. Jednak nie chcę niczego zapeszać. - odpowiedział. Chwilę później zwrócił się do Marco. - Czy mógłbym prosić o chwilę rozmowy?
- Oczywiście. - Reus zaczął się niepokoić, pomimo zapewnień lekarza o poprawie i stabilizacji stanu zdrowia jego żony.
- To zapraszam do mojego gabinetu.
- Zaraz wrócę, skarbie. - powiedział do Ann. O dziwo, wielu dziennikarzy opuściło szpital, więc Reus nie miał większych problemów z przedostaniem się do gabinetu lekarza.
- O co chodzi? - zapytał lekko zestresowany.
- Nie chciałem rozbudzać w Pani Ann zbyt wielkiej nadziei i entuzjazmu, ale jeśli do końca tygodnia utrzymają się takie wyniki, to będzie mogła wyjść do domu. W związku z tym mam do Pana pytanie, czy będzie Pan w stanie zapewnić jej stałą opiekę?
- Ma Pan na myśli pielęgniarkę?
- Niekoniecznie pielęgniarkę, ale najlepiej byłoby dla Pana żony, gdyby to była pielęgniarka.
- Oczywiście, że tak. Zapewnię taką opiekę, aby Ann nie została nawet na chwilę sama. Pomogą mi jej przyjaciele, nasze rodziny. Zatrudnię pielęgniarkę.
- To wspaniale. Jednak proszę jeszcze jej nic nie mówić, dobrze?
- Oczywiście. Ode mnie się niczego nie dowie. - Marco z szerokim uśmiechem na twarzy opuścił gabinet lekarza.
- Co od Ciebie chciał? - dopytywała się Ann. Blondyn tego nie przewidział. Nie wymyślił niczego na szybko, dlatego musiał improwizować.
- Omówił ze mną wyniki. Powiedział, że się stabilizują, że jest coraz lepiej. I powiedział, że mam o Ciebie dbać.
- Jakbyś już tego nie robił. - odpowiedziała Ann. Nie do końca uwierzyła Reusowi, ale nie starała się dociekać prawdy. Wiedziała, że Marco nigdy jej nie okłamał, a jeśli w tym momencie to zrobił, to miał ważny powód.
- Kocham Cię. - powiedział Reus. Już dawno jej tego nie mówił. A przynajmniej takie miał wrażenie.
- Ja Ciebie też. Przecież wiesz.

***

Około 20 Marco znowu był zmuszony opuścić szpital. Cieszył się z dwóch powodów. Był niesamowicie zmęczony treningiem, a poza tym umówił się z kolegami, aby dokończyć pokój dla swojego dziecka.
Tak samo, jak poprzedniego dnia, piłkarze skończyli pracować przed północą.
- Dzięki. Nie wiem, kiedy bym bez Was skończył ten pokój. - powiedział Marco.
- Ty też byś nam pomógł, gdybyśmy potrzebowali. - powiedział Lewy.
- No pewnie, że tak! W każdym razie, jestem Waszym dłużnikiem.
- Ja mam pewien pomysł na spłatę długu. - zaczął Lewandowski. - Jak już wszystko się uspokoi, robisz imprezę, jakiej świat nie widział!
Koledzy z drużyny szybko go poparli.
- Impreza to będzie do białego rana! - zapewnił ich Marco.
- Mamy nadzieję!
Borussen wyszli z domu Reusa, a blondyn, tak samo jak poprzedniego dnia, szybko zasnął.

***
Marco obudził się i spojrzał na zegarek. Za 30 minut miał trening! W końcu dopadło go zmęczenie i prawie zaspał. Klopp dałby mu popalić. W ostatniej chwili jednak zdążył. Trener był chyba w złym nastroju, bo przywołał go do siebie:
- REUS!
- Tak?
- 5 karnych kółek. JUŻ!
Marco nie chciał się sprzeciwiać, dlatego jak najszybciej się przebrał i zaczął wykonywać karę. W czasie, gdy Reus był w szatni i się przebierał, do Kloppa podbiegł Goetze.
- Panie trenerze. Nie powinien Pan karać Marco. On ma... pewne problemy.
- Każdy ma. - odpowiedział.
- Ale on ma... niecodzienny problem. - Mario, chcąc uratować kumpla przed kolejnymi karami, które mogły się zdarzyć w przyszłości, opowiedział trenerowi o Ann i ciąży.
- REUS! - po raz kolejny przywołał Marco do siebie.
- Tak? - odpowiedział blondyn.
- Czy to prawda, co powiedział Mario?
- Zależy, co powiedział.
- O Twojej dziewczynie.
- Tak... Prawda.
- Czemu mi nie powiedziałeś?! - krzyknął do piłkarza.
- Nie chciałem litości. Przecież wiem, że mam obowiązki w stosunku do klubu.
- Ale, Reus, to zmienia postać rzeczy! Dzisiaj Ci daruję karę. - powiedział wspaniałomyślnie.
- Dzięki, trenerze.
Reus chciał dodać coś w stylu ,,Nic dziwnego, w końcu się nie spóźniłem.'', ale powstrzymał się.

***

Tymczasem do Ann, jak codziennie, przyszedł lekarz, aby wykonać badania.
- Panie doktorze, o czym rozmawiał Pan wczoraj z moim mężem. On coś tam mi powiedział, ale mu nie uwierzyłam. Proszę mi powiedzieć.
- Nie chciałem wzbudzać w Pani zbyt wielkiego entuzjazmu, ale jeśli do piątku włącznie będzie Pani miała takie wyniki, to chyba będę mógł Panią wypisać.
- To wspaniale! Ale dlaczego rozmawiał Pan o tym z Marco, a nie ze mną?
- Musiałem się upewnić, że będzie w stanie zapewnić Pani dobre warunki.
- O to nie musi się Pan martwić. Myślę, że będę jeszcze bardziej obserwowana, niż tu, w szpitalu. - powiedziała Ann, śmiejąc się.
- Też mnie o tym zapewnił. Mam nadzieję, że Pani również będzie o siebie dbała.
- Pan jeszcze w to wątpi? - zapytała z uśmiechem.
- Skądże znowu! Po prostu wolałem się upewnić. Pan Reus chyba by mi głowę urwał, gdyby cokolwiek się Pani stało.
- Nie chcę Pana martwić, ale pewnie tak.

Wyniki okazały się jeszcze lepsze od tych z poprzedniego dnia. Nagle ktoś wszedł do pokoju Ann.
- Cześć! - to była Ania Lewandowska.
- Ania! Jejku, jak się cieszę, że przyszłaś!
- Przyszłabym wcześniej, gdyby Robert mi coś powiedział. Ale mój ukochany mąż dopiero wczoraj, gdy przyszedł od Marco wieczorem był łaskaw mi coś powiedzieć.
- Robert wczoraj wieczorem był u Marco? - zapytała podejrzliwie Ann. Mąż nic jej o tym nie wspominał.
- Cała drużyna była. - w tym momencie Ania zorientowała się, że Ann nic nie wie. Nie wie o pokoju dla dziecka i pomocy drużyny. Nie mogła odwołać tego, co powiedziała, dlatego już nic więcej nie powiedziała.
- Naprawdę? Marco nic mi nie mówił.
Lewandowska tego nie skomentowała. Szybko zmieniła temat.
- Powinnam się na Ciebie obrazić!
- Za co? - Ann połknęła haczyk, co Ania przyjęła z ulgą.
- Nie powiedziałaś mi, że nazywasz się od niedawna Reus!
- Przepraszam, kochana. Tyle się dzieje ostatnio, że nawet nasi rodzice nie wiedzą. Najgorsze jest to, że niedługo mój tata wraca zza granicy i to ja będę musiała mu o tym powiedzieć. Moja matka nie musi wiedzieć.
- Powinna. - stwierdziła Ania.
- Wiem, ale jeśli nie odzywa się do mnie od czasu, kiedy zaczęłam spotykać się z Marco, to chyba się mną nie interesuje.
- Coś Ty. Jesteś jej jedynym dzieckiem. Daję sobie rękę uciąć, że śledzi w Internecie, co się z Tobą i Reusem dzieje.
- Wątpię. - powiedziała ze smutkiem Ann. Chciałaby, żeby tak było, ale nie miała zamiaru pierwsza wyciągać ręki do matki.

Ania i Ann przegadały razem następne dwie godziny. W końcu postanowiła iść.
- Muszę już lecieć. - powiedziała.
- Jasne. Być może następny raz spotkamy się już w domu.
- Oby!
Pocałowała ją w policzek i wyszła. Na korytarzu spotkała Marco, który akurat szedł do Ann.
- Marco! Przez przypadek wygadałam się, że wczoraj cała drużyna była u Ciebie. Przepraszam. - przyznała się Lewandowska.
- O pokoju też już wie?
- Nie. O tym na szczęście nie powiedziałam.
- To dobrze.
- Do zobaczenia, Marco!
- Cześć, Aniu.
Przyjaciele pocałowali się w policzek. Ania wyszła ze szpitala, a Reus poszedł do swojej żony.
- Cześć, kochanie. - przywitał ją.
- Cześć.
- Mam złe wiadomości.
- Co się stało?
- Dziennikarze coś wywęszyli.
- Trudno. Nie mam zamiaru więcej tych bzdur w Internecie czytać.
- Może to i lepiej.
- Ale Ty musisz mi, skarbie, coś wyjaśnić. - powiedziała.
- Tak? A co? - Reus wiedział, o czym myślała brunetka. Jednak udawał, że nie ma pojęcia.
- Byłeś ostatnio na jakiejś imprezie?
- Wczoraj chłopaki do mnie wpadli. - Reus uznał, że bardzo dobrze, iż Ann uznała wczorajsze spotkanie za imprezę. - Ale gdzie tam impreza. Kilka piw, muzyka. Nic więcej.
Ann myślała, że to było coś więcej, ale odpuściła. Nie chciała dociekać prawdy.

*** piątek ***
Tego dnia Marco miał trening dopiero od 17, bo trener Klopp miał jakąś ważną sprawę i wyjątkowo przesunął na popołudnie. Dlatego od samego rana Reus był w szpitalu u Ann. Pokój już miał skończony, więc jeśli Ann tego dnia wyszłaby ze szpitala, to już nie musiałby pracować. Mógłby spędzać z nią czas, opiekując się nią.
Blondyn postanowił porozmawiać z lekarzem odnośnie wypisu Ann.
- Dzień dobry, możemy chwilę porozmawiać? - zapytał piłkarz, wchodząc do gabinetu.
- Oczywiście. Zapewne chodzi o wypis, prawda?
- W rzeczy samej. Ann wyjdzie dzisiaj?
- Nie ma żadnych przeciwwskazań.
- To wspaniała wiadomość. Proszę mi powiedzieć, czy Ann może odbywać krótkie podróże? Musimy powiedzieć kilku osobom o ślubie, a innym i o dziecku. - przyznał Reus.
- Krótkie podróże tak. Ale i tak proszę o nią dbać. Proszę zadbać, aby się nie denerwowała. To teraz ważne.
- Oczywiście. Rozumiem. Kiedy Ann dostanie wypis?
- Nawet teraz.
- To fantastycznie. Dziękuję. - powiedział Reus, wyciągając rękę do lekarza, a ten ją uścisnął.

Godzinę później Ann i Marco opuścili szpital. Raz w tygodniu brunetka miała przychodzić na badania, a poza tym zero stresu, obowiązków itp. Choć Ann słyszała to już kilkanaście razy, tym razem również wzięła sobie do serca ostrzeżenia lekarza. Wiedziała, że to może się skończyć źle i dla niej, i dla dziecka. Kiedy tylko wyszli ze szpitala, stało się to, czego Marco najbardziej się obawiał.
Ze wszystkich stron otoczyli ich dziennikarze. I znowu zaczęły się pytania, na które żadne z nich nie chciało odpowiadać. Dlatego Marco otoczył ramieniem Ann i zaprowadził ją do swojego samochodu.
- Jezu, cofam to. - powiedziała Ann.
- Co takiego?
- Nie lubię, jak dziennikarze siedzą nam na ogonie.
- Hahahaha, dość szybko zmieniłaś zdanie, kochanie.
Później pojechali prosto do domu Reusa.

-----------------------------------------
Jest kolejny. Duuuuuuużo nudniejszy od poprzednich, wiem. Ale nie może ciągle się coś dziać:)
Mam nadzieję, że i tak Wam choć trochę się podoba.:)
Zostawiajcie opinie, proszę!:)
Najprawdopodobniej jutro następny, choć nie jestem pewna, bo jutro ,,małe'' zakupy.:D
chociaż jeśli po dzisiejszym meczu będę miałą dobry humor, to dodam już wieczorem:>

Pozdrawiam i życzę wspaniałego (oby wygranego) wieczoru.
Mam nadzieję, że Marco strzeli dzisiaj choćby jedną bramkę.:) No cóż, liczy się zwycięstwo!:]