- Marco, musisz przyjechać do szpitala! Szybko! Ann rodzi! - krzyknęła do słuchawki Ania, która akurat była w trakcie wizyty u dziewczyny.
- Jezu! Co? Już?! - zapytał.
- Tak! Szybko, jeśli chcesz być obecny przy narodzinach swojego dziecka.
Reus rozłączył się i pobiegł do szatni, aby wziąć prezent dla dziecka. Później skierował się w stronę swojego samochodu.
- REUS! GDZIE TY IDZIESZ?! - krzyknął trener.
- Muszę jechać! Ann rodzi! - okrzyknął Kloppowi. Nie patrzył na konsekwencje swojej decyzji i pobiegł do auta. Jednak nawet taki tyran jak Klopp zrozumiał i krzyknął:
- Oczywiście!
Jadąc samochodem Marco był zestresowany, ale i podekscytowany. Już niedługo miał zostać ojcem. Czekał na to długie 9 miesięcy. Razem z Ann walczyli o to przez 9 miesięcy. Pomimo wszystko dopadły go małe wątpliwości. Czy podoła takiemu obowiązkowi? Czy uda mu się być dobrym ojcem dla takiego malucha? Przecież nie miał młodszego rodzeństwa, którym musiał się opiekować.
***w tym czasie***
- Trenerze, jedźmy do szpitala! - zaproponował Lewy. - W końcu to nasze kolejne drużynowe dziecko. - Robert nie miał nic złego na myśli, choć nie zabrzmiało to jednoznacznie. Wszyscy jednak prawidłowo odebrali intencje Polaka.
- Wie któryś, gdzie jest żona Reusa? - zapytał Klopp.
W odpowiedzi Lewandowski jedynie się uśmiechnął.
***
- Ann, skarbie. - powiedział Reus, gdy wszedł na salę porodową.
- Boję się. - przyznała brunetka.
- Będę przy Tobie. - obiecał jej. - Przysięgam, że nie zemdleję. - uśmiechnął się do niej. Odpowiedziała mu tym samym, ale już po chwili krzyknęła, ponieważ miała kolejny skurcz. Tak mocno ścisnęła dłoń Marco, że aż go to zabolało.
***
- Jezu, ile to będzie jeszcze trwało? - narzekał Mario, który wraz z resztą drużyny dotarł do szpitala.
- Nawet kilkanaście godzin. - odpowiedziała Ania. - Nie narzekaj. Ciesz się jego szczęściem. Jednak mimo tego, co Lewandowska mówiła, już po trzech godzinach Marco wyszedł z sali z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Mam syna. - powiedział. Jego szczęście nie miało granic. W tamtym momencie przestał się obawiać o obowiązki.
Kumple z drużyny słysząc jego słowa, zaczęli się cieszyć i bić brawo.
- Waży 3,5 kg i mierzy 60 cm. - powiedział z dumą młody ojciec. Wszyscy zaczęli do niego podchodzić i gratulować. Jednak Marco jak najszybciej chciał wrócić do żony i dziecka. Chciał z nią być, choć wiedział, że najprawdopodobniej prześpi ona najbliższych kilkanaście godzin. Był przy niej, kiedy przewozili ją do sali poporodowej i kiedy zasypiała. Jednak cały czas miała uśmiech na twarzy. Zdążyła usnąć, a pielęgniarka przywiozła ich dziecko.
- Chce Pan wziąć go na ręce? - zapytała.
- Oczywiście. - odrzekł. Pielęgniarka delikatnie wyjęła jedną z najważniejszych istot dla młodego piłkarza i mu ją podała. Reus intuicyjnie ułożył ręce i chwilę później czuł cały ciężar swojego dziecka. Był taki delikatny, że Marco obawiał się, iż każdym dotknięciem może zrobić mu krzywdę.
Jaki ja byłem głupi, że przez myśl przeszła mi aborcja, pomyślał. Podniósł dziecko wyżej i pocałował w główkę. Widział ich wspólną przyszłość; jak razem kopią piłkę, grają i się bawią.
- Czy mogę już odejść? - zapytała pielęgniarka.
- Mam do Pani jeszcze jedną prośbę. - powiedział.
***
Ann obudziła się i poczuła, że jej brzuch jest płaski. Przypomniała sobie, że jej syn płakał, a to dobry znak. W tym momencie zobaczyła, jak jej mąż idzie razem z dzieckiem na rękach w jej stronę. Brunetka zaczęła płakać.
- Nie płacz, skarbie. To nasze dziecko. Całe i zdrowe. Ty również. Dziękuję Ci za niego. - blondyn czule pocałował swoją żonę.
- Proszę mi nie denerwować pacjentki. - powiedział lekarz, wchodząc do sali Ann. - Gratuluję, macie Państwo wspaniałego syna.
- Jestem bardzo zmęczona. - stwierdziła brunetka.
- Śpij. Jak się obudzisz, będziemy tutaj. - uspokoił ją Reus. Dziewczyna momentalnie zasnęła, choć wcale nie chciała.
***
Kiedy Ann się obudziła, czuła się znacznie silniejsza. Przypomniała sobie ostatnie wydarzenia: ból, płacz, uśmiechniętego Marco z ich synem na rękach. To było spełnienie jej marzeń. Udało jej się. Dotrzymała obietnicy. Walczyła. Podszedł do niej Reus i zaczął ją całować.
- Kocham Cię! - powiedział jej. - Przepraszam, że w Ciebie nie wierzyłem. Przepraszam, że nie od początku Cię wspierałem. - podszedł do łóżeczka ich synka, wziął go na ręce i zaniósł żonie. Ona po raz pierwszy poczuła, jak ta mała istotka ufnie wtulała się w jej ciało. W tym momencie zauważyła, w co ubrany jest jej synek. W malutką koszulkę Borussi Dortmund z numerem 11. Oczywiście widniało na niej nazwisko Marco.
- Marco, skąd wziąłeś taką koszulkę? - zapytała.
- Od dawna miałem ją przygotowaną. Uwierz mi, że to nie był problem, aby ją załatwić. A chciałem, żeby ją miał. - odpowiedział, wzruszając ramionami.
- Musimy pomyśleć o imionach!
- Jak chcesz, to możesz mu dać nawet 30 imion. - powiedział Marco, przypominając sobie ich rozmowę z hotelu.
- Nie ma takiej opcji. Nie skrzywdzę tak naszego syna. Ale mam jedną prośbę.
- Zgadzam się.
- Tak w ciemno?
- Tak.
- Może mieć na drugie imię Marco? To taka tradycja rodzinna. - wytłumaczyła się Ann.
- Oczywiście. Ale ważniejsze jest pierwsze.
- Wiem. Nawet o tym nie myślałam. A miałam tyle czasu!
Po dość długiej rozmowie ustalili, że ich syn będzie się nazywał Olivier Marco Reus. Ann od razu zakochała się w tych imionach. Choć w drugim to już jakiś czas temu. Kochała tak samo dużego, jak i małego Reusa.
- Wiesz co wymyśliłam?
- Co takiego?
- Skoro dziennikarze już wiedzą, że jesteśmy rodzicami, to może wstawisz nasze wspólne zdjęcie na swojego Twittera? - zaproponowała Ann. Wolała uniknąć tłumów pod szpitalem, kiedy będą opuszczać go razem z dzieckiem.
W godzinę zdjęcie znalazło się na większość portali plotkarskich. Marco zakazał rozmawiać lekarzom z dziennikarzami.
- Spokojnie, niedługo się stąd wyniesiemy. Opuścimy szpital, jak tylko Ann dostanie wypis. Nie będziecie długo musieli znosić obecności paparazzi - uspokoił personel.
- Nie ma problemu. U nas od dawna nic się nie działo, więc jeszcze wytrzymamy. - powiedziała jedna z pielęgniarek. Większość damskiego personelu znała Reusa z gazet i skrycie do niego wzdychała. Uśmiechnął się do nich i poszedł do gabinetu lekarza prowadzącego.
- Dzień dobry, pani doktorze. - przywitał się.
- Ach, witam młodego ojca.
- Nie ukrywam, że mamy już dość szpitali na najbliższych kilka miesięcy. Kiedy Ann dostanie wypis?
- Po naturalnym porodzie kobieta z dzieckiem zostają około 3 dni w szpitalu. Także jutro może Pan zabrać je do domu. Pamiętam, jak moja żona urodziła mi pierwsze dziecko. Też jak najszybciej chciałem zabrać je do domu. Ale jeszcze jeden dzień musicie Państwo wytrzymać.
- Tyle wytrzymaliśmy, to i jeden dzień damy radę. Dziękuję, panie doktorze. Za wszystko. - powiedział z wdzięcznością piłkarz i podał mu dłoń. Tamten ją uścisnął.
Marco wyszedł z gabinetu i poszedł w kierunku sali żony. Stanął jednak przy szybie, przez którą obserwował swoją żonę i dziecko. W pewnym momencie Ann go zauważyła i uśmiechnęła się do niego. Blondyn wszedł do pokoju i przesiedział z nimi dwie godziny. W końcu brunetka go wygoniła:
- Idź, muszę nakarmić Oliviera.
- No dobra. - wyszedł z sali. Stojąc przy ścianie, zobaczył, że ktoś idzie. Była to matka Ann.
- Dzień dobry. - przywitał ją. Choć to było ich pierwsze spotkanie, starał się być miły, bo myślał, że w końcu poszła po rozum do głowy i przyszła, aby przeprosić brunetkę.
- Witam. - powiedziała oschle.
- Po co Pani przyszła?
- Zobaczyć wnuka. Internet i obcy ludzie pierwsi go widzieli niż ja! - prawie krzyknęła.
- To nie jest nasza wina. Sama Pani wybrała. Miała Pani wiele szans na pogodzenie się z Ann i wiele czasu na zrozumienie całej sytuacji.
- Miałam zaaprobować jej wybór? - zapytała z pogardą.
- Tak.
- A to niby dlaczego?
- Bo Ann mnie wybrała.
- Zrobiłeś jej dziecko, to wybrała, jak musiała!
- Wybrała mnie na długo przed ciążą. - Marco wciąż nie tracił nad sobą panowania.
- Oczywiście!
- Proszę nie krzyczeć. To jest szpital.
- Nie ucz mnie, jak mam się zachowywać! To moja córka! Mam prawo ją zobaczyć.
- A moja żona.
- Co powiedziałeś?! - Marco był zdziwiony, że Adam nic nie powiedział swojej żonie o ślubie. Kiedy on przyjechał do nich z wizytą, zaakceptował decyzję córki.
- Ja i Ann pobraliśmy się, kiedy była w drugim miesiącu ciąży. Byłem pewnien, że Pani mąż, poinformował Panią.
- Adam wiedział?! No tak, najpierw zrobiłeś jej dziecko, zaciągnąłeś przed ołtarz. Rzuciła dla Ciebie wszystko!
- To ona dokonała wyborów. Zawsze dawałem jej czas na przemyślenie wszystkiego. Jesteśmy szczęśliwi. RAZEM. - powiedział, akcentując ostatnie słowo.
Słysząc to wyznanie, matka Ann odwróciła się na pięcie i wybiegła ze szpitala.
Szkoda, że nigdy tego nie zaakceptuje, pomyślał Reus. Wiedział, że matka Ann nie będzie uczestniczyła w wychowaniu ich dziecka. Żałował, że Olivier będzie miał tylko jedną babcię. Piłkarz zdecydował, że nie powie Ann o wizycie jej matki. Nie chciał jej denerwować. Wszedł do sali i podszedł do ukochanej. Olivier usnął, dlatego położył go do łóżeczka.
- Wiesz, że jutro Was stąd zabieram? - przekazał jej dobrą nowinę.
- Naprawdę?! Nareszcie. Już mam dość szpitala.
- Ja tak samo. Skarbie, miałabyś coś przeciwko temu, żebym wrócił do domu i się przespał? Od wczoraj nie spałem.
- Oczywiście! Przepraszam, że o tym nie pomyślałam.
- Nie żartuj. Nie masz za co przepraszać. - powiedział z uśmiechem. - Jutro po Was przyjadę z samego rana.
- Będziemy czekać.
- Aż nie chce mi się stąd wychodzić. - podsumował, patrząc na syna i żonę.
- Idź. Jutro się zobaczymy. Dobranoc. - pożegnała się z mężem.
- Do jutra.
-----------------------------------------------
I jest kolejny. Kochani, zbliżam się do końca opowiadania. Pewnie zakończę wraz z końcem wakacji. Będę na pewno za Wami tęsknić.
Dobra, póki co jeszcze trochę pracy przede mną, bo to nie jest ostatni!:D
Mam nadzieję, że się Wam podoba.
Przepraszam, że nie dodałam wcześniej, ale korzystałam z ostatnich ciepłych dni.
Postaram się jutro coś dodać:>
Pozdrawiam! Dobranoc:*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz