*** Trzy miesiące później ***
W końcu nadszedł piątek. Ann leżała w salonie na kanapie i umierała z nudów. Marco poszedł na trening przed jutrzejszym meczem, a dziewczyna nie wiedziała, co może robić. Starała się jednak nie narzekać, bo wiedziała, że tak musi być i będzie przez najbliższych kilka miesięcy. Nagle, ku uciesze Ann, ktoś zapukał do drzwi. Poszła otworzyć. Jej dobry nastrój prysł jak bańka.
- Cześć. - powiedziała jej matka, spoglądając na jej dość widoczny brzuch. - Możemy porozmawiać?
- Cześć. - odpowiedziała brunetka. - Wejdź.
Ann poszła do salonu, zaciskając pięści. Wiedziała, że czeka ją kolejne kazanie, kolejna przykra rozmowa. Być może nawet kłótnia.
- Jeśli masz zamiar prawić mi kazania, to sobie daruj, bo nie mogę się denerwować. - zaczęła Ann.
- Wiem, czytałam. Nie chcę udawać, że nic się nie stało. Jednak myślę, że teraz już jest trochę za późno na moje, jak to określiłaś, kazania. Prosiłam Cię, żebyś się z nim nie zadawała. Wiedziałam, że z tego wynikną same kłopoty.
- Mamo, czy Ty nie widzisz, że jestem zwyczajnie szczęśliwa? Kocham go.
- Mówiłam Ci już wcześniej, że nie możesz wiedzieć, czy to miłość. Jesteś za młoda.
- Tak uważasz? Dziecko, które w sobie noszę jest najlepszym dowodem naszej miłości.
- Chyba raczej bezmyślności. - wtrąciła się matka Ann.
- Poza tym - kontynuowała dziewczyna - to on był ze mną, kiedy tego potrzebowałam. On mnie wspierał. Siedział ze mną w szpitalu. Ciebie nie było. Nie przyszłaś do mnie ani razu, więc nie masz prawa się wtrącać.
- Zmajstrował dziecko, to teraz ma wyrzuty!
- Wyjdź. - Ann po raz drugi postanowiła wyrzucić matkę z domu. Ta tylko spojrzała na córkę, wstała i wyszła, nic nie mówiąc.
Ann postanowiła się nie denerwować. Wzięła głęboki oddech. Włączyła stację muzyczną w telewizji i akurat leciała jej ulubiona piosenka. Mogłabym przy niej zatańczyć na weselu z Marco, pomyślała. Od razu zapomniała o wizycie matki, bo jej myśli skupiły się na jej mężu. Nie mogła się już doczekać, kiedy wróci. Nastąpiło to po godzinie.
- Cześć, skarbie. - powiedział Reus i ją pocałował.
- Nareszcie. Myślałam, że tu zwariuję! Muszę coś robić.
- Dobra, to skoro mało Ci wrażeń, to jedziemy do moich rodziców powiedzieć im o naszym ślubie.
- Zrobię wszystko, żeby tylko stąd wyjść.
- Mówisz, jakbym Cię tu więził. - uśmiechnął się Marco.
- Kochanie, wiesz, ze tak nie myślę. W sumie to dzisiaj miałam jedną... atrakcję. Jeśli mogę tak o tym powiedzieć. - opowiedziała mu o wizycie swojej matki.
Reus nie chciał tego komentować, ponieważ musiałby kląć, a wolał uniknąć obrażania rodziny swojej żony. Miał ogromny żal do niej. Nie o to, co powiedziała, ale że chciała rozzłościć dziewczynę. Ann po raz kolejny pomyślała o tym, jak bardzo chciałaby mieć taką matkę, jak Manuela. Poniekąd ma i bardzo się z tego cieszyła. Teraz musiała tylko ją uświadomić, że ma synową. To trochę trudniejsze zadanie. Jednak podjęła się go, a strach obleciał ją dopiero wtedy, gdy mieli wejść do rodzinnego domu Marco.
- Spokojnie. Chcesz to ja im powiem. Nie musisz się nawet odzywać.
- Dobra, to Ty powiedz.
W tym momencie drzwi otworzyła Manuela.
- Witajcie! - powiedziała. Przytuliła Marco i prawie całą uwagę skupiła na Ann, która była już w dość zaawansowanej ciąży. Była bardzo podekscytowana tym, że po raz pierwszy zostanie babcią. - Znacie już płeć? Wiecie, jak dacie mu na imię?
- Nie, nie znamy płci. Nie chcemy wiedzieć do porodu. Ważniejsze, aby było zdrowe. - powiedziała przyszła mama.
- No tak, faktycznie. - Nawet jeśli Manuela była trochę zawiedziona brakiem informacji o dziecku, to nie dała tego po sobie poznać.
- Mamo, my w sumie przyjechaliśmy coś Wam powiedzieć. Jest ojciec? - zapytał Marco. O dziwo, był zupełnie wyluzowany. Ann nie rozumiała, jak on może zachować taki spokój w tak stresującej sytuacji...
- Jest. Thomas! - zawołała męża.
Po chwili się zjawił. Przywitał się z Ann i z synem, z którym relacje znacznie się poprawiły. Poszedł nawet na jeden mecz Reusa, choć nigdy tego nie robił.
- Wiem, że może nie powinniśmy robić tego w ten sposób, ale byliśmy pod ścianą. Znaczy się, ja byłem. I tak planowałem to zrobić. Prędzej, czy później. Mam nadzieję, że nie będziecie mieli do nas o to żalu, ale kiedy Ann leżała w szpitalu, to oświadczyłem się jej. - powiedział blondyn.
- To wspaniale! - krzyknęła Manuela i przytuliła syna.
- Ale, mamo, to nie wszystko. - dokończył. Wtedy jego mama zaniepokoiła się. Uśmiech spełzł z jej twarzy i spojrzała na twarze syna i Ann. - My się pobraliśmy. Tego samego dnia. W szpitalu. Przyjechał do nas ksiądz i udzielił nam ślubu.
Zapanowała cisza. Manuela myślała o tym, co przed chwilą usłyszała, jednak nie do końca do niej to docierało. Spojrzała na męża, który także był w szoku.
- No cóż... Marco. - zaczęła. - Cieszymy się bardzo.
- Mamo, nie złość się. Wiem, że nie tak to powinno wyglądać, ale bałem się, że ją stracę. - przytulił swoją ciężarną żonę. - Chciałem się z nią związać na zawsze. Oczywiście weźmiemy drugi ślub. Taki oficjalny. Uroczysty.
- Rozumiem, synku. Faktycznie, trochę zrobiło mi się przykro, ale rozumiem. Naprawdę. Choć może tego po mnie nie widać, bardzo się cieszę.
- Ann bardzo się obawiała, jak przyjmiesz taką nowinę. - przyznał szczerze Reus.
- Och, kochanie, nie musiałaś. - powiedziała Manuela, przytulając swoją synową.
Spędzili razem cudowne popołudnie. Ann rozluźniła się, widząc akceptację swojej nowej rodziny. Cieszyła się, że nie są na nich źli - mieli do tego pełne prawo.
Do swojego domu wrócili późnym wieczorem. Na progu przed drzwiami znaleźli bukiet kwiatów. Marco je podniósł. Była w nich karteczka.
- To chyba dla Ciebie. - powiedział. Nie widział, kto je wysłał, ale czuł, że są dla jego Ann. Oczywiście zżerała go ciekawość, kto podrywa mu żonę. Ta wzięła od niego bukiet i wyjęła karteczkę:
Będziesz wspaniałą mamą. Gratuluję.
Michael.
- Jezu, czego on jeszcze ode mnie chce? - brunetka zaczęła zrzędzić. Postanowiła raz na zawsze zakończyć znajomość z byłym chłopakiem. Wyjęła telefon i wybrała jego numer.
- Halo? - odebrał po pierwszym sygnale.
- Cześć. Po co przysłałeś mi kwiaty? Mało Ci jeszcze zamieszania? Nie uważasz, że już dość namieszałeś w naszym życiu?
- Po prostu chciałem pogratulować.
- Tak, oczywiście. Nie rób tego więcej. - powiedziała i się rozłączyła.
- Ann, kochanie. Spokojnie.
- Nie uspokajaj mnie! Mam go dość. Wtrąca się w nasze życie, a żadna jego ingerencja nie skończyła się dobrze. Boję się, że znowu będzie chciał czegoś ode mnie, rozumiesz? Ja go nie kocham ani nic, ale jeśli znowu skontaktowała się z nim Caroline? Jeśli znów coś razem knują? - Ann zaczęła płakać.
- Spokojnie. Pójdę jutro i porozmawiam z nią, jeśli chcesz. Ale błagam, nie płacz!
- Przepraszam... To chyba hormony zaczęły na mnie wpływać.
- Jezu, obiecaj, że nie będziesz miała tak do końca ciąży. - zaśmiał się Marco, przytulając żonę.
- Wiesz, że nie mam na to wpływu. Ale obiecuję, że się postaram. - powiedziała, wtulając się w bark blondyna.
- To mi wystarczy. Pójdziesz ze mną jutro na mecz? - zaproponował. Wiedział, że nie powinien, bo to jest ryzyko, ale nie mógł patrzeć, jak ona się męczy.
- Naprawdę mi pozwolisz? - zapytała zdziwiona.
- Jeśli obiecasz...
- ... że będziesz o siebie dbała. - dokończyła za niego. - Marco, ja niczego innego nie robię od kilku miesięcy. Dbam o nas. - powiedziała, głaszcząc swój brzuch.
- To oczywiście, że możesz pójść.
- Marco! - krzyknęła Ann, dotykając brzucha. Reus na poważnie się przestraszył.
- Co się dzieje?
- Daj rękę. - szybko wyciągnął dłoń, a ona przyłożyła do swojego brzucha. - Czujesz? - zapytała.
- Kopie. - odpowiedział. Choć to nie był pierwszy raz, kiedy ich dziecko się ,,uaktywniło'', to za każdym razem robiło to na piłkarzu ogromne wrażenie. Przyszli rodzice uśmiechnęli się do siebie. Blondyn mógłby tak stać całą noc, ale Ann nie byłaby w stanie. Czasami bolały ją nogi. Za każdym razem tłumaczyła to sobie, mówiąc, że to uroki ciąży.
Marco przygotował dla ukochanej kolację, a następnie bardzo zmęczeni, zasnęli.
-----------------------------------------
Przepraszam, że takie nudy... Bardzo mi się nie podoba ten rozdział, ale jakoś nie mam pomysłu, jak wybrnąć z tej nudy. Może od razu przejdę do tego, że Ann będzie rodzić? Kurczę, nie mam pojęcia.
Pozdrawiam, kochani!:*
Dobranoc!:*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz