czwartek, 14 listopada 2013

Nowy blog

Postanowiłam założyć nowego bloga.
Proszę wejdźcie i skomentujcie.:)

we-happened.blogspot.com

Z góry dziękuję za wszelkie komentarze. Nawet te negatywne.!:b

czwartek, 7 listopada 2013

Witajcie

Witajcie po długiej przerwie. Niedługo zacznę nowego bloga. Prawie całą historię mam już napisaną, brakuje mi tylko nazwy bloga I chwili wolnego czasu, żeby dopracować moją historię. Ale obiecuję, że zacznę drugiego bloga. Jak tylko coś ogarnę, to na pewno dam Wam znać. Póki co, pozdrawiam bardzo mocno!

niedziela, 1 września 2013

Rozdział 41 (ostatni)

Kiedy Ann i Marco wyszli ze szpitala, to młody ojciec niósł Oliviera na rękach. Od razu zaczęto im robić zdjęcia i zadawać pytania, jednak Reus powiedział do dziennikarzy jedno zdanie:
- Jesteśmy szczęśliwi.
Następnie zawiózł żonę i syna do ich wspólnego domu. Problem z poprzednim mieszkaniem Ann się rozwiązał, gdyż Adam postanowił wyprowadzić się od matki dziewczyny. Nie mógł znieść zachowania żony w stosunku do młodego małżeństwa. Sam był szczęśliwy, choć zaskoczony, że został dziadkiem. Nie był zły na swoją córkę. Tego samego dnia postanowił odwiedzić wnuka.
- Cześć, dzieci. - przywitał się z zięciem i córką.
- Cześć, tatuś. Chcę Ci kogoś przedstawić. - powiedziała z dumą Ann.
- Nie mogę się już doczekać! - ojciec brunetki aż nie mógł usiedzieć na miejscu.
Dziewczyna przyszła ze swoim synkiem na rękach. Ubrany był w tę samą koszulkę, którą wczoraj. Urzekło to świeżo upieczonego dziadka. Był szczęśliwy, że Ann trafiła na odpowiedzialnego faceta. Adam od razu zakochał się w swoim wnuku. Był niezadowolony z faktu, że musi go zostawić.
- Tato, przecież mieszkasz niedaleko. Możesz wpadać. - pocieszała go córka.
- No wiem, ale jestem pierwszy raz dziadkiem. Muszę przywyknąć.
Kiedy wieczorem Adam poszedł do siebie, Marco zaprowadził Ann i syna do pokoju przygotowanego przez piłkarzy. Brunetka położyła Oliviera do łóżeczka i wróciła do stojącego w drzwiach Reusa.
- Jak dobrze znowu mieć Cię przy sobie. - powiedział, przytulając dziewczynę.
- Dobrze znowu być w domu. - odpowiedziała, wtulając się w bark blondyna.

Tej nocy mały Reus dał im po raz pierwszy popalić. Zaczął płakać o drugiej w nocy.
- Śpij, ja pójdę. - szepnął do Ann piłkarz. Poszedł do syna, wziął go na ręce i zaczął uspokajać. Olivier był do niego podobny, choć i po matce odziedziczył kilka cech. Blondyn cieszył się, że mały nie jest podobny tylko do jednego z nich.
Jednak Ann nie wytrzymała i również wstała. Po chwili dołączyła do swojego męża i synka.
- To jak, kochanie? Wyjdziesz za mnie? Nie chcę, żeby ktoś mi Cię ukradł. - zapytał Marco, dając jej pierścionek, który już dawno powinien jej wręczyć.
- Oczywiście, że tak. Poza tym, że już jesteśmy małżeństwem, to wątpię, żeby istniała na świecie jakakolwiek rzecz, która mogłaby nas rozdzielić. Zbyt wiele razem przeszliśmy.
- Ale chcę, żeby i nasze rodziny miały szansę, aby przyznać się do błędu.
- Kurczę, niecały rok znajomości i mam męża. - zaśmiała się Ann.
- A ja? Wieczny podrywacz. A teraz? Żona i syn. - chyba usłyszała dumę w jego głosie.
- Bardzo mi się to podoba. - powiedziała i pocałowała blondyna.
- Mnie też. To co? Teraz córeczka, tak? - przypomniał sobie marzenie Ann.
- Już planujesz kolejne powiększenie rodziny? Może dasz mi trochę odpocząć? - zapytała z uśmiechem brunetka.
- Dam Ci tyle czasu, ile będziesz chciała. - szepnął, całując ją we włosy.
- Dobrze, ale wróćmy teraz do łóżka. Spać mi się chce.
- Hahaha. - zaśmiał się cicho piłkarz, ale po ponownym zaśnięciu Oliviera, także poszli spać.

*** 6 miesięcy później ***
- Tato, proszę Cię, nie płacz! To ma być rola kobiet! - uśmiechnęła się do niego, gdy ojciec wszedł do jej sypialni i zobaczył ją w białej sukni.
- Ale córeczko, nie rozumiesz. Jesteś moim jedynym dzieckiem. Martwiłem się, że Marco nie jest dla Ciebie odpowiednim partnerem, później ta ciąża. Musisz mnie zrozumieć.
- Wiem, tato. Dziękuję, że jesteś. Że mnie wspierasz. Naprawdę wiele to dla mnie znaczy. - Ann pocałowała ojca w policzek i przytuliła go. - A... Mama? Wiesz, czy będzie? - brunetka nie wiedziała, czy powinna o nią pytać. Nie chciała zakłócać spokoju. Nie chciała zniszczyć swojego idealnego dnia,na który tak długo czekała i do którego tak pieczołowicie się przygotowywała.
- Nie wiem, skarbie. Nie mam pojęcia, co zrobi. - ukrył przed córką prawdę. Doskonale wiedział, że matka Ann nie poczyniła żadnych kroków, aby przyjść na ślub córki. Nie widział, aby kupowała sukienkę, nie umówiła się do fryzjera. Żałował, że jego żona nie umie pogodzić się ze szczęściem ich jedynaczki. Jednak nadal nie potrafił z nią zamieszkać. Dopóki nie pogodzi się z sytuacją.
- No cóż... Może kiedyś zrozumie, że jestem szczęśliwa. Że mam wspaniałą rodzinę, którą chciałabym się z nią dzielić. Chciałabym, żeby była obecna przy urodzinach Oliviera, widziała, jak stawia pierwsze kroki i wymawia pierwsze zdanie. Cieszę się, że Ty jesteś. Naprawdę. Wiem, że nigdy Ci tego nie mówiłam, ale kocham Cię, tato.
- Och, ja Ciebie też, córeczko. Przecież wiesz. Dobra! Dość smutków! Idziemy? - wyciągnął dłoń do córki. Tamta wzięła głęboki wdech, zamknęła na chwilę oczy, a gdy je otworzyła, powiedziała stanowczo:
- Tak.
Adam sprowadził córkę po schodach. Na dole czekały na nią dwie druhny: Ania i Natalie.
Niestety związek Natalie i Mario nie przetrwał. Nie pasowali do siebie, ale nadal się spotykają. Są przyjaciółmi.
- Ann! Jak ślicznie wyglądasz! - powiedziała Lewandowska.
- Dzięki. Mam nadzieję, że Marco też się spodoba.
- Żartujesz? Nie po to przez miesiąc szukałyśmy idealnej sukni, dobierałyśmy dodatki i załatwiałyśmy inne rzeczy, żeby teraz wybrzydzał. Niech tylko mu się nie spodoba! - zagroziła Ania, ale szeroko się uśmiechając.
Tak samo jak Melanie, Ann i Marco ślub oraz wesele zaplanowali w domu rodzinnym Reusa. To była ich wspólna decyzja. Adam pomógł wsiąść córce i jej druhnom do samochodu i zawiózł je na miejsce. Drużbami pana młodego byli oczywiście Goetze i Lewy. Zgodnie z tradycją, Ann i Marco zobaczyli się dopiero przed ołtarzem, do której poprowadził ją jej ojciec. Idąc środkiem przygotowanego ołtarza, Ann czuła na sobie wzrok wszystkich. Jednak jej nie obchodziło to wszystko, bo widziała tylko uśmiech swojego męża. Szybko wzrokiem odszukała też swojego synka, który był ze swoimi dziadkami. Oboje zakochali się w Olivierze tak samo, jak tata Ann.
Dziewczyna miała łzy w oczach, kiedy Adam podał jej dłoń Marco, mówiąc:
- Uczyń ją szczęśliwą.
- Na pewno. - usłyszał w odpowiedzi, ale nawet na chwilę nie spuścił wzroku ze swojej żony.
Ceremonia przebiegła zgodnie z planem. Patrząc sobie w oczy, złożyli najważniejsze i najpiękniejsze w życiu obietnice. Kiedy ksiądz powiedział, że młodzi mogą się pocałować, najgłośniej zareagowali oczywiście Lewy i Goetze. Zachowywali się jak dzieci. Później nadszedł czas na życzenia. Choć ich nowa, wspólna droga życia zaczęła się już kilka miesięcy temu, to bardzo chętnie przyjmowali życzenia szczęścia i miłości. Tradycyjnie najpierw podeszli rodzice. Wśród nich niespodziewanie pojawiła się matka Ann. Kiedy Reus ją zobaczył, nagle cały się spiął. Nie wiedział, czego ma się spodziewać.
- Przepraszam, dzieci. - powiedziała. - Przepraszam, że Was nie wspierałam. Wtedy w szpitalu...
- Kiedy w szpitalu? - zapytała Ann, patrząc na swojego męża.
- Nie chciałem Cię martwić ani denerwować... - przyznał.
- Naprawdę chciałam Was przeprosić. Nie chciałam Cię unieszczęśliwiać, córeczko.
Ann jedynie przytuliła swoją matkę. Nie miała zamiaru tak szybko jej tego zapomnieć, ale wybaczyć mogła zdecydowanie.
 Nie zapomni tak szybko o wszystkich przykrościach, ale to jest jej mama i nie mogła inaczej postąpić. Przytuliła ją. Po chwili rozmowy, do Marco i Ann podszedł Lewy i Goetze.
- No, stary. Teraz zero panienek i klubów. - powiedział Lewy, śmiejąc się.
- Lewy! - walnęła piłkarza Ann. Nie była zazdrosna, bo wiedziała, że Marco był i będzie jej wierny.
- No co? Taka prawda. - zaśmiał się Robert i jednocześnie wzruszył ramionami.
- No tak, bo przecież każdego wieczora chodziłbym z nimi do klubu na podryw. - Reus zaczął się droczyć z brunetką.
- Akurat!
Lewy, Goetze, Marco i Ann droczyli się jeszcze trochę, ale inni goście także chcieli złożyć młodej parze życzenia.
Nadszedł czas na pierwszy taniec. W sumie to po pierwszym ślubie też nie tańczyli, także to był ich pierwszy taniec jako małżeństwo. Reus wziął Ann w swoje ramiona i popatrzył jej w oczy.
- Jak się czujesz? - zapytał.
- Jako pani Reus? Doskonale. Jestem najszczęśliwsza na świecie.
W pewnym momencie usłyszeli krzyk, dobiegający z miejsca, gdzie siedział Lewy:
- Gorzko! Gorzko! - zdążył już trochę wypić, więc nie do końca panował nad sobą. Ann posłała mu mordercze spojrzenie. Jednak wszyscy dołączyli do piłkarza, którego młode małżeństwo miało zamiar później zabić i nie mieli wyjścia. W momencie, gdy ich usta zetknęły się, zapomnieli o otaczającym ich tłumie, który zaczął bić brawo i klaskać.
- Tęsknię za nim. - powiedziała Ann.
- Za kim?
- Za Olivierem.
- Chcesz do niego iść? Nie wiem, kto z nim teraz jest, ale możemy się nim osobiście zająć. Zresztą i tak niedługo wyjeżdżamy w podróż poślubną.
- Powiesz mi, dokąd jedziemy? - zapytała dziewczyna.
- Nie domyślasz się?
- A powinnam?
- Myślę, że tak.
Brunetka zaczęła myśleć o tym, gdzie Marco ją zabierze i nagle do głowy wpadło jej Maroko.
- Czy zabierasz nas do Maroka? - choć to była ich podróż, to postanowili spędzić go razem z dzieckiem.
- Oczywiście, że tak! Naprawdę wcześniej się nie domyśliłaś?
- Skąd.

Około godziny 4 nad ranem oboje postanowili, że to jest odpowiedni czas, aby opuścić gości. Nie dbali o to, że następnego dnia miały być poprawiny. Doskonale wiedzieli, że poradzą sobie bez nich. Postanowili, że pożegnają się z choćby niektórymi. Jak zawsze, Lewemu dopisywał dobry humor i nie powstrzymał się od głupich komentarzy.
- To teraz możecie na legalu małego Roberta zrobić. - uśmiechnął się głupio.
- Robert! - tym razem to Ania przywołała swojego męża do porządku.
- Oj, kochanie... - jednak na wyraźne upomnienie Lewandowskiej, uspokoił się.
Poszli do śpiącego Oliviera, ubrali go i pojechali na lotnisko, skąd udali się bezpośrednio do Maroka.
Spędzili razem wspaniały tydzień.

***
Ann i Marco mieli jeszcze dwójkę dzieci. Olivier był najstarszy, następnie na świat przyszedł mały Robert, a dopiero na samym końcu na świat przyszła ich jedyna córeczka - Kathrina. Chrzestnymi ich pierwszego dziecka zostali Robert i Ania, drugiego Natalie i Mario, a córki - Melanie i jej mąż. Nie mieli pojęcia, kto inny mógłby być lepszym materiałem na rodziców chrzestnych niż ich najbliżsi przyjaciele i rodzina.
Olivier i Robert poszli w ślady ojca i także zostali piłkarzami, natomiast ich córka została dziennikarką sportową.


----------------------------------------
No i nadszedł koniec... Ciężko mi było to zakończyć, dlatego takie dziwne to zakończenie.
Chciałam Wam bardzo, ale to baaaaardzo podziękować za wsparcie. Za wszystkie komentarze. Za każde miłe słowo. Za każde obserwowanie i dodanie do kręgu (choć nadal nie mam pojęcia, czy to się różni:D). Za wszystko!♥
Jesteście naprawdę wspaniałe!

Oczywiście planuję drugiego bloga. Mam nawet pomysł na niego. Tylko nie wiem, czy byłybyście chętne, ponieważ tak naprawdę to będzie prawdziwa historia. Imiona, miejsca zmienione, ale sama historia wydarzyła się naprawdę. Może uda mi się lepiej to napisać niż to opowiadanie właśnie z tego względu. Że przydarzyło się to bardzo bliskiej mi osobie.
Nie mam pomysłu na nazwę ani bohaterów. Dlatego mam do Was pytanie: kogo chciałybyście jako głównego bohatera? Marco, a może Lewego? A może jeszcze kogoś innego? Proszę, napiszcie, pomożecie mi bardzo!

Także póki co się z Wami żegnam!
Jeśli zacznę kolejnego bloga, to (jeśli chcecie) poinformuję Was o tym.
Chciałabym dalej się z Wami dzielić moimi opowiadaniami, ale nie jestem pewna, czy zacznę nowego, ponieważ mam w tym roku maturę, a nie mam bladego pojęcia, co później.

Pozdrawiam i bardzo mocno ściskam!:*
Do usłyszenia! (mam nadzieję!)
♥♥♥

środa, 28 sierpnia 2013

Rozdział 40

- Marco, musisz przyjechać do szpitala! Szybko! Ann rodzi! - krzyknęła do słuchawki Ania, która akurat była w trakcie wizyty u dziewczyny.
- Jezu! Co? Już?! - zapytał.
- Tak! Szybko, jeśli chcesz być obecny przy narodzinach swojego dziecka.
Reus rozłączył się i pobiegł do szatni, aby wziąć prezent dla dziecka. Później skierował się w stronę swojego samochodu.
- REUS! GDZIE TY IDZIESZ?! - krzyknął trener.
- Muszę jechać! Ann rodzi! - okrzyknął Kloppowi. Nie patrzył na konsekwencje swojej decyzji i pobiegł do auta. Jednak nawet taki tyran jak Klopp zrozumiał i krzyknął:
- Oczywiście!

Jadąc samochodem Marco był zestresowany, ale i podekscytowany. Już niedługo miał zostać ojcem. Czekał na to długie 9 miesięcy. Razem z Ann walczyli o to przez 9 miesięcy. Pomimo wszystko dopadły go małe wątpliwości. Czy podoła takiemu obowiązkowi? Czy uda mu się być dobrym ojcem dla takiego malucha? Przecież nie miał młodszego rodzeństwa, którym musiał się opiekować.

***w tym czasie***
- Trenerze, jedźmy do szpitala! - zaproponował Lewy. - W końcu to nasze kolejne drużynowe dziecko. - Robert nie miał nic złego na myśli, choć nie zabrzmiało to jednoznacznie. Wszyscy jednak prawidłowo odebrali intencje Polaka.
- Wie któryś, gdzie jest żona Reusa? - zapytał Klopp.
W odpowiedzi Lewandowski jedynie się uśmiechnął.

***
- Ann, skarbie. - powiedział Reus, gdy wszedł na salę porodową.
- Boję się. - przyznała brunetka.
- Będę przy Tobie. - obiecał jej. - Przysięgam, że nie zemdleję. - uśmiechnął się do niej. Odpowiedziała mu tym samym, ale już po chwili krzyknęła, ponieważ miała kolejny skurcz. Tak mocno ścisnęła dłoń Marco, że aż go to zabolało.

***
- Jezu, ile to będzie jeszcze trwało? - narzekał Mario, który wraz z resztą drużyny dotarł do szpitala.
- Nawet kilkanaście godzin. - odpowiedziała Ania. - Nie narzekaj. Ciesz się jego szczęściem. Jednak mimo tego, co Lewandowska mówiła, już po trzech godzinach Marco wyszedł z sali z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Mam syna. - powiedział. Jego szczęście nie miało granic. W tamtym momencie przestał się obawiać o obowiązki.
Kumple z drużyny słysząc jego słowa, zaczęli się cieszyć i bić brawo.
- Waży 3,5 kg i mierzy 60 cm. - powiedział z dumą młody ojciec. Wszyscy zaczęli do niego podchodzić i gratulować. Jednak Marco jak najszybciej chciał wrócić do żony i dziecka. Chciał z nią być, choć wiedział, że najprawdopodobniej prześpi ona najbliższych kilkanaście godzin. Był przy niej, kiedy przewozili ją do sali poporodowej i kiedy zasypiała. Jednak cały czas miała uśmiech na twarzy. Zdążyła usnąć, a pielęgniarka przywiozła ich dziecko.
- Chce Pan wziąć go na ręce? - zapytała.
- Oczywiście. - odrzekł. Pielęgniarka delikatnie wyjęła jedną z najważniejszych istot dla młodego piłkarza i mu ją podała. Reus intuicyjnie ułożył ręce i chwilę później czuł cały ciężar swojego dziecka. Był taki delikatny, że Marco obawiał się, iż każdym dotknięciem może zrobić mu krzywdę.
Jaki ja byłem głupi, że przez myśl przeszła mi aborcja, pomyślał.  Podniósł dziecko wyżej i pocałował w główkę. Widział ich wspólną przyszłość; jak razem kopią piłkę, grają i się bawią.
- Czy mogę już odejść? - zapytała pielęgniarka.
- Mam do Pani jeszcze jedną prośbę. - powiedział.

***
Ann obudziła się i poczuła, że jej brzuch jest płaski. Przypomniała sobie, że jej syn płakał, a to dobry znak. W tym momencie zobaczyła, jak jej mąż idzie razem z dzieckiem na rękach w jej stronę. Brunetka zaczęła płakać.
- Nie płacz, skarbie. To nasze dziecko. Całe i zdrowe. Ty również. Dziękuję Ci za niego. - blondyn czule pocałował swoją żonę.
- Proszę mi nie denerwować pacjentki. - powiedział lekarz, wchodząc do sali Ann. - Gratuluję, macie Państwo wspaniałego syna.
- Jestem bardzo zmęczona. - stwierdziła brunetka.
- Śpij. Jak się obudzisz, będziemy tutaj. - uspokoił ją Reus. Dziewczyna momentalnie zasnęła, choć wcale nie chciała.

***
Kiedy Ann się obudziła, czuła się znacznie silniejsza. Przypomniała sobie ostatnie wydarzenia: ból, płacz, uśmiechniętego Marco z ich synem na rękach. To było spełnienie jej marzeń. Udało jej się. Dotrzymała obietnicy. Walczyła. Podszedł do niej Reus i zaczął ją całować.
- Kocham Cię! - powiedział jej. - Przepraszam, że w Ciebie nie wierzyłem. Przepraszam, że nie od początku Cię wspierałem. - podszedł do łóżeczka ich synka, wziął go na ręce i zaniósł żonie. Ona po raz pierwszy poczuła, jak ta mała istotka ufnie wtulała się w jej ciało. W tym momencie zauważyła, w co ubrany jest jej synek. W malutką koszulkę Borussi Dortmund z numerem 11. Oczywiście widniało na niej nazwisko Marco.
- Marco, skąd wziąłeś taką koszulkę? - zapytała.
- Od dawna miałem ją przygotowaną. Uwierz mi, że to nie był problem, aby ją załatwić. A chciałem, żeby ją miał. - odpowiedział, wzruszając ramionami.
- Musimy pomyśleć o imionach!
- Jak chcesz, to możesz mu dać nawet 30 imion. - powiedział Marco, przypominając sobie ich rozmowę z hotelu.
- Nie ma takiej opcji. Nie skrzywdzę tak naszego syna. Ale mam jedną prośbę.
- Zgadzam się.
- Tak w ciemno?
- Tak.
- Może mieć na drugie imię Marco? To taka tradycja rodzinna. - wytłumaczyła się Ann.
- Oczywiście. Ale ważniejsze jest pierwsze.
- Wiem. Nawet o tym nie myślałam. A miałam tyle czasu!
Po dość długiej rozmowie ustalili, że ich syn będzie się nazywał Olivier Marco Reus. Ann od razu zakochała się w tych imionach. Choć w drugim to już jakiś czas temu. Kochała tak samo dużego, jak i małego Reusa.
- Wiesz co wymyśliłam?
- Co takiego?
- Skoro dziennikarze już wiedzą, że jesteśmy rodzicami, to może wstawisz nasze wspólne zdjęcie na swojego Twittera? - zaproponowała Ann. Wolała uniknąć tłumów pod szpitalem, kiedy będą opuszczać go razem z dzieckiem.
W godzinę zdjęcie znalazło się na większość portali plotkarskich. Marco zakazał rozmawiać lekarzom z dziennikarzami.
- Spokojnie, niedługo się stąd wyniesiemy. Opuścimy szpital, jak tylko Ann dostanie wypis. Nie będziecie długo musieli znosić obecności paparazzi - uspokoił personel.
- Nie ma problemu. U nas od dawna nic się nie działo, więc jeszcze wytrzymamy. - powiedziała jedna z pielęgniarek. Większość damskiego personelu znała Reusa z gazet i skrycie do niego wzdychała. Uśmiechnął się do nich i poszedł do gabinetu lekarza prowadzącego.
- Dzień dobry, pani doktorze. - przywitał się.
- Ach, witam młodego ojca.
- Nie ukrywam, że mamy już dość szpitali na najbliższych kilka miesięcy. Kiedy Ann dostanie wypis?
- Po naturalnym porodzie kobieta z dzieckiem zostają około 3 dni w szpitalu. Także jutro może Pan zabrać je do domu. Pamiętam, jak moja żona urodziła mi pierwsze dziecko. Też jak najszybciej chciałem zabrać je do domu. Ale jeszcze jeden dzień musicie Państwo wytrzymać.
- Tyle wytrzymaliśmy, to i jeden dzień damy radę. Dziękuję, panie doktorze. Za wszystko. - powiedział z wdzięcznością piłkarz i podał mu dłoń. Tamten ją uścisnął.
Marco wyszedł z gabinetu i poszedł w kierunku sali żony. Stanął jednak przy szybie, przez którą obserwował swoją żonę i dziecko. W pewnym momencie Ann go zauważyła i uśmiechnęła się do niego. Blondyn wszedł do pokoju i przesiedział z nimi dwie godziny. W końcu brunetka go wygoniła:
- Idź, muszę nakarmić Oliviera.
- No dobra. - wyszedł z sali. Stojąc przy ścianie, zobaczył, że ktoś idzie. Była to matka Ann.
- Dzień dobry. - przywitał ją. Choć to było ich pierwsze spotkanie, starał się być miły, bo myślał, że w końcu poszła po rozum do głowy i przyszła, aby przeprosić brunetkę.
- Witam. - powiedziała oschle.
- Po co Pani przyszła?
- Zobaczyć wnuka. Internet i obcy ludzie pierwsi go widzieli niż ja! - prawie krzyknęła.
- To nie jest nasza wina. Sama Pani wybrała. Miała Pani wiele szans na pogodzenie się z Ann i wiele czasu na zrozumienie całej sytuacji.
- Miałam zaaprobować jej wybór? - zapytała z pogardą.
- Tak.
- A to niby dlaczego?
- Bo Ann mnie wybrała.
- Zrobiłeś jej dziecko, to wybrała, jak musiała!
- Wybrała mnie na długo przed ciążą. - Marco wciąż nie tracił nad sobą panowania.
- Oczywiście!
- Proszę nie krzyczeć. To jest szpital.
- Nie ucz mnie, jak mam się zachowywać! To moja córka! Mam prawo ją zobaczyć.
- A moja żona.
- Co powiedziałeś?! - Marco był zdziwiony, że Adam nic nie powiedział swojej żonie o ślubie. Kiedy on przyjechał do nich z wizytą, zaakceptował decyzję córki.
- Ja i Ann pobraliśmy się, kiedy była w drugim miesiącu ciąży. Byłem pewnien, że Pani mąż, poinformował Panią.
- Adam wiedział?! No tak, najpierw zrobiłeś jej dziecko, zaciągnąłeś przed ołtarz. Rzuciła dla Ciebie wszystko!
- To ona dokonała wyborów. Zawsze dawałem jej czas na przemyślenie wszystkiego. Jesteśmy szczęśliwi. RAZEM. - powiedział, akcentując ostatnie słowo.
Słysząc to wyznanie, matka Ann odwróciła się na pięcie i wybiegła ze szpitala.
Szkoda, że nigdy tego nie zaakceptuje, pomyślał Reus. Wiedział, że matka Ann nie będzie uczestniczyła w wychowaniu ich dziecka. Żałował, że Olivier będzie miał tylko jedną babcię. Piłkarz zdecydował, że nie powie Ann o wizycie jej matki. Nie chciał jej denerwować. Wszedł do sali i podszedł do ukochanej. Olivier usnął, dlatego położył go do łóżeczka.
- Wiesz, że jutro Was stąd zabieram? - przekazał jej dobrą nowinę.
- Naprawdę?! Nareszcie. Już mam dość szpitala.
- Ja tak samo. Skarbie, miałabyś coś przeciwko temu, żebym wrócił do domu i się przespał? Od wczoraj nie spałem.
- Oczywiście! Przepraszam, że o tym nie pomyślałam.
- Nie żartuj. Nie masz za co przepraszać. - powiedział z uśmiechem. - Jutro po Was przyjadę z samego rana.
- Będziemy czekać.
- Aż nie chce mi się stąd wychodzić. - podsumował, patrząc na syna i żonę.
- Idź. Jutro się zobaczymy. Dobranoc. - pożegnała się z mężem.
- Do jutra.


-----------------------------------------------
I jest kolejny. Kochani, zbliżam się do końca opowiadania. Pewnie zakończę wraz z końcem wakacji. Będę na pewno za Wami tęsknić.
Dobra, póki co jeszcze trochę pracy przede mną, bo to nie jest ostatni!:D
Mam nadzieję, że się Wam podoba.
Przepraszam, że nie dodałam wcześniej, ale korzystałam z ostatnich ciepłych dni.
Postaram się jutro coś dodać:>
Pozdrawiam! Dobranoc:*

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Rozdział 39

*** Trzy miesiące później ***

W końcu nadszedł piątek. Ann leżała w salonie na kanapie i umierała z nudów. Marco poszedł na trening przed jutrzejszym meczem, a dziewczyna nie wiedziała, co może robić. Starała się jednak nie narzekać, bo wiedziała, że tak musi być i będzie przez najbliższych kilka miesięcy. Nagle, ku uciesze Ann, ktoś zapukał do drzwi. Poszła otworzyć. Jej dobry nastrój prysł jak bańka.
- Cześć. - powiedziała jej matka, spoglądając na jej dość widoczny brzuch. - Możemy porozmawiać?
- Cześć. - odpowiedziała brunetka. - Wejdź.
Ann poszła do salonu, zaciskając pięści. Wiedziała, że czeka ją kolejne kazanie, kolejna przykra rozmowa. Być może nawet kłótnia.
- Jeśli masz zamiar prawić mi kazania, to sobie daruj, bo nie mogę się denerwować. - zaczęła Ann.
- Wiem, czytałam. Nie chcę udawać, że nic się nie stało. Jednak myślę, że teraz już jest trochę za późno na moje, jak to określiłaś, kazania. Prosiłam Cię, żebyś się z nim nie zadawała. Wiedziałam, że z tego wynikną same kłopoty.
- Mamo, czy Ty nie widzisz, że jestem zwyczajnie szczęśliwa? Kocham go.
- Mówiłam Ci już wcześniej, że nie możesz wiedzieć, czy to miłość. Jesteś za młoda.
- Tak uważasz? Dziecko, które w sobie noszę jest najlepszym dowodem naszej miłości.
- Chyba raczej bezmyślności. - wtrąciła się matka Ann.
- Poza tym - kontynuowała dziewczyna - to on był ze mną, kiedy tego potrzebowałam. On mnie wspierał. Siedział ze mną w szpitalu. Ciebie nie było. Nie przyszłaś do mnie ani razu, więc nie masz prawa się wtrącać.
- Zmajstrował dziecko, to teraz ma wyrzuty!
- Wyjdź. - Ann po raz drugi postanowiła wyrzucić matkę z domu. Ta tylko spojrzała na córkę, wstała i wyszła, nic nie mówiąc.
Ann postanowiła się nie denerwować. Wzięła głęboki oddech. Włączyła stację muzyczną w telewizji i akurat leciała jej ulubiona piosenka. Mogłabym przy niej zatańczyć na weselu z Marco, pomyślała. Od razu zapomniała o wizycie matki, bo jej myśli skupiły się na jej mężu. Nie mogła się już doczekać, kiedy wróci. Nastąpiło to po godzinie.
- Cześć, skarbie. - powiedział Reus i ją pocałował.
- Nareszcie. Myślałam, że tu zwariuję! Muszę coś robić.
- Dobra, to skoro mało Ci wrażeń, to jedziemy do moich rodziców powiedzieć im o naszym ślubie.
- Zrobię wszystko, żeby tylko stąd wyjść.
- Mówisz, jakbym Cię tu więził. - uśmiechnął się Marco.
- Kochanie, wiesz, ze tak nie myślę. W sumie to dzisiaj miałam jedną... atrakcję. Jeśli mogę tak o tym powiedzieć. - opowiedziała mu o wizycie swojej matki.
Reus nie chciał tego komentować, ponieważ musiałby kląć, a wolał uniknąć obrażania rodziny swojej żony. Miał ogromny żal do niej. Nie o to, co powiedziała, ale że chciała rozzłościć dziewczynę. Ann po raz kolejny pomyślała o tym, jak bardzo chciałaby mieć taką matkę, jak Manuela. Poniekąd ma i bardzo się z tego cieszyła. Teraz musiała tylko ją uświadomić, że ma synową. To trochę trudniejsze zadanie. Jednak podjęła się go, a strach obleciał ją dopiero wtedy, gdy mieli wejść do rodzinnego domu Marco.
- Spokojnie. Chcesz to ja im powiem. Nie musisz się nawet odzywać.
- Dobra, to Ty powiedz.
W tym momencie drzwi otworzyła Manuela.
- Witajcie! - powiedziała. Przytuliła Marco i prawie całą uwagę skupiła na Ann, która była już w dość zaawansowanej ciąży. Była bardzo podekscytowana tym, że po raz pierwszy zostanie babcią. - Znacie już płeć? Wiecie, jak dacie mu na imię?
- Nie, nie znamy płci. Nie chcemy wiedzieć do porodu. Ważniejsze, aby było zdrowe. - powiedziała przyszła mama.
- No tak, faktycznie. - Nawet jeśli Manuela była trochę zawiedziona brakiem informacji o dziecku, to nie dała tego po sobie poznać.
- Mamo, my w sumie przyjechaliśmy coś Wam powiedzieć. Jest ojciec? - zapytał Marco. O dziwo, był zupełnie wyluzowany. Ann nie rozumiała, jak on może zachować taki spokój w tak stresującej sytuacji...
- Jest. Thomas! - zawołała męża.
Po chwili się zjawił. Przywitał się z Ann i z synem, z którym relacje znacznie się poprawiły. Poszedł nawet na jeden mecz Reusa, choć nigdy tego nie robił.
- Wiem, że może nie powinniśmy robić tego w ten sposób, ale byliśmy pod ścianą. Znaczy się, ja byłem. I tak planowałem to zrobić. Prędzej, czy później. Mam nadzieję, że nie będziecie mieli do nas o to żalu, ale kiedy Ann leżała w szpitalu, to oświadczyłem się jej. - powiedział blondyn.
- To wspaniale! - krzyknęła Manuela i przytuliła syna.
- Ale, mamo, to nie wszystko. - dokończył. Wtedy jego mama zaniepokoiła się. Uśmiech spełzł z jej twarzy i spojrzała na twarze syna i Ann. - My się pobraliśmy. Tego samego dnia. W szpitalu. Przyjechał do nas ksiądz i udzielił nam ślubu.
Zapanowała cisza. Manuela myślała o tym, co przed chwilą usłyszała, jednak nie do końca do niej to docierało. Spojrzała na męża, który także był w szoku.
- No cóż... Marco. - zaczęła. - Cieszymy się bardzo.
- Mamo, nie złość się. Wiem, że nie tak to powinno wyglądać, ale bałem się, że ją stracę. - przytulił swoją ciężarną żonę. - Chciałem się z nią związać na zawsze. Oczywiście weźmiemy drugi ślub. Taki oficjalny. Uroczysty.
- Rozumiem, synku. Faktycznie, trochę zrobiło mi się przykro, ale rozumiem. Naprawdę. Choć może tego po mnie nie widać, bardzo się cieszę.
- Ann bardzo się obawiała, jak przyjmiesz taką nowinę. - przyznał szczerze Reus.
- Och, kochanie, nie musiałaś. - powiedziała Manuela, przytulając swoją synową.
Spędzili razem cudowne popołudnie. Ann rozluźniła się, widząc akceptację swojej nowej rodziny. Cieszyła się, że nie są na nich źli - mieli do tego pełne prawo.
Do swojego domu wrócili późnym wieczorem. Na progu przed drzwiami znaleźli bukiet kwiatów. Marco je podniósł. Była w nich karteczka.
- To chyba dla Ciebie. - powiedział. Nie widział, kto je wysłał, ale czuł, że są dla jego Ann. Oczywiście zżerała go ciekawość, kto podrywa mu żonę. Ta wzięła od niego bukiet i wyjęła karteczkę:
Będziesz wspaniałą mamą. Gratuluję.
Michael.

- Jezu, czego on jeszcze ode mnie chce? - brunetka zaczęła zrzędzić. Postanowiła raz na zawsze zakończyć znajomość z byłym chłopakiem. Wyjęła telefon i wybrała jego numer.
- Halo? - odebrał po pierwszym sygnale.
- Cześć. Po co przysłałeś mi kwiaty? Mało Ci jeszcze zamieszania? Nie uważasz, że już dość namieszałeś w naszym życiu?
- Po prostu chciałem pogratulować.
- Tak, oczywiście. Nie rób tego więcej. - powiedziała i się rozłączyła.
- Ann, kochanie. Spokojnie.
- Nie uspokajaj mnie! Mam go dość. Wtrąca się w nasze życie, a żadna jego ingerencja nie skończyła się dobrze. Boję się, że znowu będzie chciał czegoś ode mnie, rozumiesz? Ja go nie kocham ani nic, ale jeśli znowu skontaktowała się z nim Caroline? Jeśli znów coś razem knują? - Ann zaczęła płakać.
- Spokojnie. Pójdę jutro i porozmawiam z nią, jeśli chcesz. Ale błagam, nie płacz!
- Przepraszam... To chyba hormony zaczęły na mnie wpływać.
- Jezu, obiecaj, że nie będziesz miała tak do końca ciąży. - zaśmiał się Marco, przytulając żonę.
- Wiesz, że nie mam na to wpływu. Ale obiecuję, że się postaram. - powiedziała, wtulając się w bark blondyna.
- To mi wystarczy. Pójdziesz ze mną jutro na mecz? - zaproponował. Wiedział, że nie powinien, bo to jest ryzyko, ale nie mógł patrzeć, jak ona się męczy.
- Naprawdę mi pozwolisz? - zapytała zdziwiona.
- Jeśli obiecasz...
- ... że będziesz o siebie dbała. - dokończyła za niego. - Marco, ja niczego innego nie robię od kilku miesięcy. Dbam o nas. - powiedziała, głaszcząc swój brzuch.
- To oczywiście, że możesz pójść.
- Marco! - krzyknęła Ann, dotykając brzucha. Reus na poważnie się przestraszył.
- Co się dzieje?
- Daj rękę. - szybko wyciągnął dłoń, a ona przyłożyła do swojego brzucha. - Czujesz? - zapytała.
- Kopie. - odpowiedział. Choć to nie był pierwszy raz, kiedy ich dziecko się ,,uaktywniło'', to za każdym razem robiło to na piłkarzu ogromne wrażenie. Przyszli rodzice uśmiechnęli się do siebie. Blondyn mógłby tak stać całą noc, ale Ann nie byłaby w stanie. Czasami bolały ją nogi. Za każdym razem tłumaczyła to sobie, mówiąc, że to uroki ciąży.
Marco przygotował dla ukochanej kolację, a następnie bardzo zmęczeni, zasnęli.

-----------------------------------------
Przepraszam, że takie nudy... Bardzo mi się nie podoba ten rozdział, ale jakoś nie mam pomysłu, jak wybrnąć z tej nudy. Może od razu przejdę do tego, że Ann będzie rodzić? Kurczę, nie mam pojęcia.
Pozdrawiam, kochani!:*
Dobranoc!:*

sobota, 24 sierpnia 2013

Rozdział 38

Marco zaniósł wszystkie rzeczy, które Ann przywiozła ze sobą ze szpitala i natychmiast kazał jej się położyć.
- Spokojnie, kochanie. Będę o siebie dbała. - powtarzała jak mantrę. Nie po to tak długo walczyła o akceptację męża, żeby teraz tak zwyczajnie się poddać.
- Przepraszam, że być może przesadzam. Wiem. Ale musisz mnie zrozumieć. - tłumaczył się.
- Właśnie dlatego akceptuję Twoje zachowanie.
- Daj mi klucze do swojego domu, pojadę po Twoje rzeczy. Jeszcze zdążę przed treningiem, a wiem, że pewnie chciałabyś mieć tutaj wszystko.
- Tylko ciągle nie wiem, co mam zrobić z moim domem. Może go sprzedamy?
- Poczekajmy, jak Twój tata przyjedzie. Może on będzie miał jakiś pomysł?
- Masz rację. W sumie to będzie fair w stosunku do niego, bo to on kupił mi ten dom. Marcoooooo. Mam prośbę. - powiedziała Ann.
- Czuję, że ten pomysł mi się nie spodoba... Ale słucham.
- Mogę pojechać z Tobą na trening? Proooooooszę!
- Ann... Wiesz, że to nie jest dobry pomysł, prawda?
- No wiem. Ale lekarz powiedział, że nie muszę cały czas siedzieć w domu przecież.
- Żałuję, że przekazałem Ci, co mi lekarz powiedział...
- Nie widziałam dawno Mario, Lewego. Resztę chłopaków chciałabym poznać. Kiedy jak nie teraz?
- Dlaczego ja prawie niczego nie umiem Ci odmówić? - powiedział, głęboko wzdychając.
- Dzięęęęęęęękujęęęęęęęę! - krzyknęła Ann, przytulając swojego męża.

*** 2 godziny później ***
Ann podeszła do Mario i zakryła mu oczy od tyłu.
- Marco, debilu! Pogięło Cię?! - krzyknął Goetze.
- To nie ja, stary. - powiedział Reus.
- To kto? Lewy?!
- Pudło. - odpowiedział tamten.
- Który to?
Ann wtedy odkryła mu oczy, a ten od razu się odwrócił. Przytulił dziewczynę.
- Witaj z powrotem! - powiedział.
- Cześć! Fajnie Cię znowu widzieć. - przyznała.
Poszła do Lewego, który złapał ją w pasie i obrócił się z nią.
- Wszystko już w porządku? - zapytał.
- Tak, już dobrze. Oby tak do końca. Zaraz, zaraz... A skąd Ty wiesz o dziecku? - zapytała podejrzliwie.
- Marco mi mówił, gdy pomagaliśmy mu w...
- ... gdy byli na imprezie. - dokończył za niego Reus.
- Właśnie. - przytaknął Lewy.
- Skarbie, chyba musimy porozmawiać. - Ann zwróciła się do blondyna.
- Ach tak? O czym? - Marco udawał głupiego, choć wiedział, że kłamstwa na dłuższą metę nie przejdą. Zastanawiał się, czy dalej coś kręcić, czy od razu powiedzieć prawdę.
- Coś przede mną ukrywasz.
- Dobra, powiem Ci. I tak się dowiesz. Ania prawie i tak w szpitalu się wygadała. Prędzej czy później ktoś Ci powie, a ja wolałbym sam Ci o tym powiedzieć. Chłopaki pomogli mi w wykończeniu pokoju dla naszego dziecka. Przez dwa dni siedzieli ze mną do później nocy. Oto cała sprawa.
- Zrobiliście pokój dla naszego dziecka? - zapytała Ann z niedowierzaniem.
- Wiesz, jak on się nakręcił? - zapytał Lewy.
- Nie chciał wynająć ekipy. Sam chciał wszystko zrobić. - dodał Goetze.
- Urządziliście pokój?
- To źle? - zapytał Marco.
- To wspaniale! - powiedziała Ann, całując męża.
- Uuuuuuuuu! - zareagowali piłkarze.
- Oj, zamknijcie się. - odpowiedziała brunetka, szeroko uśmiechając się. - Dziękuję Wam, że pomogliście Marco. - dodała.
- Ale nie za darmo! - roześmiał się Lewy.
- Tak? A za co?
- Reus obiecał, że zrobi imprezę, jakiej świat nie widział!
- Aaaa, wiedziałam, że to zbyt piękne, aby było prawdziwe. Niemożliwe, żebyście coś zrobili bezinteresownie. - poskarżyła się Ann. Jednak nie miała nic przeciwko takiej zapłacie. Wiedziała, że sama na tym również skorzysta.
- To kiedy wpadacie? - zapytała.
- Spokojnie, nie tak szybko, skarbie. Dopiero jak urodzisz. - powiedział Marco. Był w stanie zgodzić się na wiele, ale nie na to, aby Ann uczestniczyła w imprezie w ciąży.
- Masz rację... To nie byłoby rozsądne. W takim razie jeszcze ponad pół roku musicie poczekać...
- Spokojnie, poczekamy. Opijemy małego Reusa. - odpowiedział Lewy.
- Albo małą! - dodał Mario. - Kiedy będziecie wiedzieli co będzie?
- Mario! Co będzie?! - zaśmiała się Ann. Dawno nie słyszała tak beznadziejnego określenia dziecka. - To jest dziecko, a nie coś. Poza tym, ja nie wiem, czy chcę znać płeć. Mnie to jest obojętne.
- No, ale jak to nie będzie chłopiec, to nie będziecie mu mogli dać na imię Mario! - oburzył się Goetze.
- Ani Robert! - dodał Lewandowski.
- Hahahaha! - roześmiała się Ann.
W tym momencie ktoś się wydarł:
- W tej chwili! Do mnie!
Chłopakom od razu przeszedł nastrój do żartów i pospiesznie udali się w kierunku... trenera.
- Jezu, to faktycznie chyba tyran. - powiedziała szybko Ann do Reusa, zanim odszedł. Tamten jedynie się zaśmiał.
- Do śmiechu Ci, Reus?! - zapytał Klopp.
- Ani trochę, trenerze. - odpowiedział, puszczając oczko do żony.
- A kto to? - zapytał zaciekawiony Jurgen.
- Ann.
- Ach, tak. - trener wydawał się być trochę zmieszany. Podszedł do niej i się przedstawił.
- Wiem, kim Pan jest. - odpowiedziała dziewczyna. Była trochę zestresowana. Nie spodziewała się spotkać Kloppa w takiej sytuacji. - Czy mogłabym usiąść na trybunach i popatrzeć?
- Oczywiście. Reus! - krzyknął na swojego zawodnika, który posłusznie przybiegł. - Daj swojej żonie bluzę! Robi się chłodno. - Ann rozczulił ten gest. Nie podejrzewała takiego tyrana o taką troskę. W takim układzie Marco przesadził i on wcale nie jest takim tyranem, pomyślała dziewczyna.
Po chwili blondyn przybiegł z szatni ze swoją bluzą. Ann wzięła ją od niego, patrząc mu w oczy i się uśmiechając.
- Idź trenować, Marco. Ja tu posiedzę i popatrzę. Tylko nie popisuj się za bardzo. - powiedziała. Słysząc te słowa, Klopp wybuchnął śmiechem.
- Słuchaj swojej żony, Reus. Dobrze na tym wyjdziesz. - po chwili jednak opanował się. - Dobra, zaczynamy trening.

Trening trwał dwie godziny. Marco stwierdził, że to i tak wyjątkowo krótko, bo zazwyczaj kończyli po trzech godzinach. Dotarli do domu i Ann od razu powiedziała:
- Marco, pokaż mi pokój, proszę.
- Chodź. - wziął ją za rękę i poprowadził do pokoju obok ich sypialni. Otworzył drzwi i przepuścił żonę w drzwiach.
- Jejku, Marco. Naprawdę zrobiliście to w dwa wieczory? - Ann nie mogła w to uwierzyć.
- Tak. Ale nie przejmuj się tym, że wystrój jest chłopięcy. Jeśli to będzie dziewczynka, to szybko zmienimy łóżeczko i meble. Nie kupowałem żadnych ubranek, bo nie wiedziałem jakie. Nie znam się na tym. - przyznał.
- To dobrze, że będę mogła ja je wybrać! Jak chcesz, to zrobimy USG i dowiemy się, jakiej płci będzie nasze dziecko.
- Ann, dla mnie to nie ma znaczenia. Naprawdę. Ważniejsze, żeby było zdrowe. Tak samo, jak Ty. - pocałował żonę.
- Będziemy zdrowi. Na pewno. Wierzę, że najgorsze już za nami.
- Mam nadzieję! Dobra, na dzisiaj koniec wrażeń. W tej chwili się połóż. - zarządził.
- Pójdę wziąć prysznic, a później z chęcią się położę.
- No to leć.

***

- Zrobiłem Ci kolację. - powiedział Marco, niosąc tacę do ich pokoju.
- Dziękuję, skarbie! Nie musiałeś. Mogłam sama... To nie jest zbyt wielki wysiłek.
- Wiem, ale chciałem zrobić. - usprawiedliwił się Reus.
Później blondyn poszedł wziąć prysznic. Był potwornie zmęczony i szybko się położył. Ann leżała i nie mogła zasnąć. Wiedziała, że powinna, ale choć chciała, nie mogła. Gładziła swój ledwie widoczny brzuch i myślała o tym, jak bardzo jej życie się zmieniło. W ciągu około pół roku poznała Marco, zakochała się, pokłóciła się z matką, zaszła w ciążę, wyszła za miłość swojego życia. Nareszcie była szczęśliwa. Choć ktoś z zewnątrz mógłby powiedzieć, że jest szalona, iż uważa się za szczęściarę, to ona nie dbała o to, przez co musiała przejść, aby w końcu móc sobie powiedzieć: ,,To jest to, czego chciałam.''
Ktoś być może nie wytrzymałby nagonki prasy, nie poświęciłby relacji z matką ,,tylko'' dla miłości. Ale Ann ani razu nie żałowała swoich decyzji.
- Dlaczego nie śpisz, skarbie? - zapytał Reus, który obudził się.
- Nie mogę zasnąć. Myślę.
- Chodź do mnie. - przytulił ją i pocałował w policzek.
Ann postanowiła odpocząć i w końcu udało jej się zasnąć.


------------------------------------------
Kochani, jest kolejny! Oddaję go Wam. Mam nadzieję, że się Wam podoba.
Chciałabym Wam podziękować za kolejnych obserwatorów, kolejne dodawanie do kręgów (choć nie za bardzo wiem, czym to się różni od obserwowania... jeśli ktoś wie, to proszę, napisz:> )
Czekam na Wasze opinie, kochani:>
Dziękuję, że jesteście!:*
Pozdrawiam!
Jutro następny! Będzie się działo!:D

piątek, 23 sierpnia 2013

Rozdział 37

Marco wstał i czuł się jeszcze bardziej zmęczony niż wówczas, gdy się kładł spać. Jednak nie żałował ani chwili spędzonej w pokoju obok. Od razu po wyjściu z łazienki, Marco wziął telefon i wybrał numer do Ann.
- Cześć, skarbie. - przywitał ją. - Jak się czujecie?
- Dzięki, dobrze. Widzę, że zacząłeś się przejmować także naszym dzieckiem. - powiedziała z radością.
- Ann, wiem, że nie od początku dawałem Ci wsparcie, ale już wiem, muszę pogodzić się z Twoim wyborem i Cię wspierać.
- Cieszę się, że się z tym pogodziłeś. Mam dla Ciebie dobrą wiadomość.
- Tak, a jaką?
- Miałam wczoraj badania. Wyniki są coraz lepsze. Z tego, co wiem, to za chwilę znowu będę miała jakieś badania. Obchodzą się ze mną, jak z jajkiem.
- I bardzo dobrze! Niech tylko mi Cię tam zaniedbają. - pogroził Reus. Jednak w głębi serca był zadowolony, że sytuacja się stabilizowała. W końcu lekarz ich ostrzegł, że Ann nie może się denerwować.
- Spokojnie. Dbają o mnie jak o nikogo innego. Naprawdę. To, że jesteś znany, potrafi zdziałać cuda. - powiedziała, śmiejąc się.
- Widzimy się po treningu, skarbie. - pożegnał się Marco i ze spokojem poszedł na trening.

***

Ann leżała spokojnie w łóżku, kiedy nagle usłyszała jakiś hałas, dobiegający z korytarza. Postanowiła jednak, że nie będzie się ruszać z sali. Wkrótce i tak pewnie się wszystkiego dowie. W szpitalu wszystko szybko się rozchodziło. Już po chwili wiedziała, że dziennikarze dowiedzieli się, że ona tu leży. To do niej chcieli się dobić.
- To szpital, a nie stadion! - krzyczała jakaś pielęgniarka. - Proszę wyjść!
Jednak wścibscy paparazzi nie zwracali na nią uwagi. Chcieli się dopchać do Ann.
Taką sytuację zastał Reus, kiedy po treningu przyjechał do szpitala.
O nie, pomyślał. Wszyscy dziennikarze nagle się na niego rzucili. Dopytywali się, co tu robi. Dlaczego jego dziewczyna leży w szpitalu. On, nie mając ochoty odpowiadać na te pytania, rzekł:
- Pozwę każdego, kto ją zdenerwuje. - nie miał takiego zamiaru, ale musiał coś powiedzieć. Po chwili dodał - Nie będzie żadnego komentarza. Żadnej odpowiedzi nie będzie. - wyminął wszystkich dziennikarzy i skierował się w stronę sali Ann. Znalazł ją w łazience, która znajdowała się niedaleko jej łóżka.
- Schowałam się przed nimi. - powiedziała z uśmiechem.
- Mam to załatwić? - zapytał Reus. Nie był w stanie ich wygonić ze szpitala, ale mógł załatwić Ann inną salę. Na jakiś czas by pomogło.
- Znudzą się w końcu. Zostaw ich. Lepiej opowiadaj, co na treningu. Co u chłopaków, jak przygotowania? - Ann była ciekawa, co się dzieje. Marco opowiedział jej o wydarzeniach tego dnia. Kiedy powoli kończyły im się tematy do rozmowy, przyszedł do nich lekarz.
- Dzień dobry. - powitał ich z uśmiechem.
- Dzień dobry. Jak wyniki? - zapytała Ann.
- Wszystko zaczyna się stabilizować. Jednak nie chcę niczego zapeszać. - odpowiedział. Chwilę później zwrócił się do Marco. - Czy mógłbym prosić o chwilę rozmowy?
- Oczywiście. - Reus zaczął się niepokoić, pomimo zapewnień lekarza o poprawie i stabilizacji stanu zdrowia jego żony.
- To zapraszam do mojego gabinetu.
- Zaraz wrócę, skarbie. - powiedział do Ann. O dziwo, wielu dziennikarzy opuściło szpital, więc Reus nie miał większych problemów z przedostaniem się do gabinetu lekarza.
- O co chodzi? - zapytał lekko zestresowany.
- Nie chciałem rozbudzać w Pani Ann zbyt wielkiej nadziei i entuzjazmu, ale jeśli do końca tygodnia utrzymają się takie wyniki, to będzie mogła wyjść do domu. W związku z tym mam do Pana pytanie, czy będzie Pan w stanie zapewnić jej stałą opiekę?
- Ma Pan na myśli pielęgniarkę?
- Niekoniecznie pielęgniarkę, ale najlepiej byłoby dla Pana żony, gdyby to była pielęgniarka.
- Oczywiście, że tak. Zapewnię taką opiekę, aby Ann nie została nawet na chwilę sama. Pomogą mi jej przyjaciele, nasze rodziny. Zatrudnię pielęgniarkę.
- To wspaniale. Jednak proszę jeszcze jej nic nie mówić, dobrze?
- Oczywiście. Ode mnie się niczego nie dowie. - Marco z szerokim uśmiechem na twarzy opuścił gabinet lekarza.
- Co od Ciebie chciał? - dopytywała się Ann. Blondyn tego nie przewidział. Nie wymyślił niczego na szybko, dlatego musiał improwizować.
- Omówił ze mną wyniki. Powiedział, że się stabilizują, że jest coraz lepiej. I powiedział, że mam o Ciebie dbać.
- Jakbyś już tego nie robił. - odpowiedziała Ann. Nie do końca uwierzyła Reusowi, ale nie starała się dociekać prawdy. Wiedziała, że Marco nigdy jej nie okłamał, a jeśli w tym momencie to zrobił, to miał ważny powód.
- Kocham Cię. - powiedział Reus. Już dawno jej tego nie mówił. A przynajmniej takie miał wrażenie.
- Ja Ciebie też. Przecież wiesz.

***

Około 20 Marco znowu był zmuszony opuścić szpital. Cieszył się z dwóch powodów. Był niesamowicie zmęczony treningiem, a poza tym umówił się z kolegami, aby dokończyć pokój dla swojego dziecka.
Tak samo, jak poprzedniego dnia, piłkarze skończyli pracować przed północą.
- Dzięki. Nie wiem, kiedy bym bez Was skończył ten pokój. - powiedział Marco.
- Ty też byś nam pomógł, gdybyśmy potrzebowali. - powiedział Lewy.
- No pewnie, że tak! W każdym razie, jestem Waszym dłużnikiem.
- Ja mam pewien pomysł na spłatę długu. - zaczął Lewandowski. - Jak już wszystko się uspokoi, robisz imprezę, jakiej świat nie widział!
Koledzy z drużyny szybko go poparli.
- Impreza to będzie do białego rana! - zapewnił ich Marco.
- Mamy nadzieję!
Borussen wyszli z domu Reusa, a blondyn, tak samo jak poprzedniego dnia, szybko zasnął.

***
Marco obudził się i spojrzał na zegarek. Za 30 minut miał trening! W końcu dopadło go zmęczenie i prawie zaspał. Klopp dałby mu popalić. W ostatniej chwili jednak zdążył. Trener był chyba w złym nastroju, bo przywołał go do siebie:
- REUS!
- Tak?
- 5 karnych kółek. JUŻ!
Marco nie chciał się sprzeciwiać, dlatego jak najszybciej się przebrał i zaczął wykonywać karę. W czasie, gdy Reus był w szatni i się przebierał, do Kloppa podbiegł Goetze.
- Panie trenerze. Nie powinien Pan karać Marco. On ma... pewne problemy.
- Każdy ma. - odpowiedział.
- Ale on ma... niecodzienny problem. - Mario, chcąc uratować kumpla przed kolejnymi karami, które mogły się zdarzyć w przyszłości, opowiedział trenerowi o Ann i ciąży.
- REUS! - po raz kolejny przywołał Marco do siebie.
- Tak? - odpowiedział blondyn.
- Czy to prawda, co powiedział Mario?
- Zależy, co powiedział.
- O Twojej dziewczynie.
- Tak... Prawda.
- Czemu mi nie powiedziałeś?! - krzyknął do piłkarza.
- Nie chciałem litości. Przecież wiem, że mam obowiązki w stosunku do klubu.
- Ale, Reus, to zmienia postać rzeczy! Dzisiaj Ci daruję karę. - powiedział wspaniałomyślnie.
- Dzięki, trenerze.
Reus chciał dodać coś w stylu ,,Nic dziwnego, w końcu się nie spóźniłem.'', ale powstrzymał się.

***

Tymczasem do Ann, jak codziennie, przyszedł lekarz, aby wykonać badania.
- Panie doktorze, o czym rozmawiał Pan wczoraj z moim mężem. On coś tam mi powiedział, ale mu nie uwierzyłam. Proszę mi powiedzieć.
- Nie chciałem wzbudzać w Pani zbyt wielkiego entuzjazmu, ale jeśli do piątku włącznie będzie Pani miała takie wyniki, to chyba będę mógł Panią wypisać.
- To wspaniale! Ale dlaczego rozmawiał Pan o tym z Marco, a nie ze mną?
- Musiałem się upewnić, że będzie w stanie zapewnić Pani dobre warunki.
- O to nie musi się Pan martwić. Myślę, że będę jeszcze bardziej obserwowana, niż tu, w szpitalu. - powiedziała Ann, śmiejąc się.
- Też mnie o tym zapewnił. Mam nadzieję, że Pani również będzie o siebie dbała.
- Pan jeszcze w to wątpi? - zapytała z uśmiechem.
- Skądże znowu! Po prostu wolałem się upewnić. Pan Reus chyba by mi głowę urwał, gdyby cokolwiek się Pani stało.
- Nie chcę Pana martwić, ale pewnie tak.

Wyniki okazały się jeszcze lepsze od tych z poprzedniego dnia. Nagle ktoś wszedł do pokoju Ann.
- Cześć! - to była Ania Lewandowska.
- Ania! Jejku, jak się cieszę, że przyszłaś!
- Przyszłabym wcześniej, gdyby Robert mi coś powiedział. Ale mój ukochany mąż dopiero wczoraj, gdy przyszedł od Marco wieczorem był łaskaw mi coś powiedzieć.
- Robert wczoraj wieczorem był u Marco? - zapytała podejrzliwie Ann. Mąż nic jej o tym nie wspominał.
- Cała drużyna była. - w tym momencie Ania zorientowała się, że Ann nic nie wie. Nie wie o pokoju dla dziecka i pomocy drużyny. Nie mogła odwołać tego, co powiedziała, dlatego już nic więcej nie powiedziała.
- Naprawdę? Marco nic mi nie mówił.
Lewandowska tego nie skomentowała. Szybko zmieniła temat.
- Powinnam się na Ciebie obrazić!
- Za co? - Ann połknęła haczyk, co Ania przyjęła z ulgą.
- Nie powiedziałaś mi, że nazywasz się od niedawna Reus!
- Przepraszam, kochana. Tyle się dzieje ostatnio, że nawet nasi rodzice nie wiedzą. Najgorsze jest to, że niedługo mój tata wraca zza granicy i to ja będę musiała mu o tym powiedzieć. Moja matka nie musi wiedzieć.
- Powinna. - stwierdziła Ania.
- Wiem, ale jeśli nie odzywa się do mnie od czasu, kiedy zaczęłam spotykać się z Marco, to chyba się mną nie interesuje.
- Coś Ty. Jesteś jej jedynym dzieckiem. Daję sobie rękę uciąć, że śledzi w Internecie, co się z Tobą i Reusem dzieje.
- Wątpię. - powiedziała ze smutkiem Ann. Chciałaby, żeby tak było, ale nie miała zamiaru pierwsza wyciągać ręki do matki.

Ania i Ann przegadały razem następne dwie godziny. W końcu postanowiła iść.
- Muszę już lecieć. - powiedziała.
- Jasne. Być może następny raz spotkamy się już w domu.
- Oby!
Pocałowała ją w policzek i wyszła. Na korytarzu spotkała Marco, który akurat szedł do Ann.
- Marco! Przez przypadek wygadałam się, że wczoraj cała drużyna była u Ciebie. Przepraszam. - przyznała się Lewandowska.
- O pokoju też już wie?
- Nie. O tym na szczęście nie powiedziałam.
- To dobrze.
- Do zobaczenia, Marco!
- Cześć, Aniu.
Przyjaciele pocałowali się w policzek. Ania wyszła ze szpitala, a Reus poszedł do swojej żony.
- Cześć, kochanie. - przywitał ją.
- Cześć.
- Mam złe wiadomości.
- Co się stało?
- Dziennikarze coś wywęszyli.
- Trudno. Nie mam zamiaru więcej tych bzdur w Internecie czytać.
- Może to i lepiej.
- Ale Ty musisz mi, skarbie, coś wyjaśnić. - powiedziała.
- Tak? A co? - Reus wiedział, o czym myślała brunetka. Jednak udawał, że nie ma pojęcia.
- Byłeś ostatnio na jakiejś imprezie?
- Wczoraj chłopaki do mnie wpadli. - Reus uznał, że bardzo dobrze, iż Ann uznała wczorajsze spotkanie za imprezę. - Ale gdzie tam impreza. Kilka piw, muzyka. Nic więcej.
Ann myślała, że to było coś więcej, ale odpuściła. Nie chciała dociekać prawdy.

*** piątek ***
Tego dnia Marco miał trening dopiero od 17, bo trener Klopp miał jakąś ważną sprawę i wyjątkowo przesunął na popołudnie. Dlatego od samego rana Reus był w szpitalu u Ann. Pokój już miał skończony, więc jeśli Ann tego dnia wyszłaby ze szpitala, to już nie musiałby pracować. Mógłby spędzać z nią czas, opiekując się nią.
Blondyn postanowił porozmawiać z lekarzem odnośnie wypisu Ann.
- Dzień dobry, możemy chwilę porozmawiać? - zapytał piłkarz, wchodząc do gabinetu.
- Oczywiście. Zapewne chodzi o wypis, prawda?
- W rzeczy samej. Ann wyjdzie dzisiaj?
- Nie ma żadnych przeciwwskazań.
- To wspaniała wiadomość. Proszę mi powiedzieć, czy Ann może odbywać krótkie podróże? Musimy powiedzieć kilku osobom o ślubie, a innym i o dziecku. - przyznał Reus.
- Krótkie podróże tak. Ale i tak proszę o nią dbać. Proszę zadbać, aby się nie denerwowała. To teraz ważne.
- Oczywiście. Rozumiem. Kiedy Ann dostanie wypis?
- Nawet teraz.
- To fantastycznie. Dziękuję. - powiedział Reus, wyciągając rękę do lekarza, a ten ją uścisnął.

Godzinę później Ann i Marco opuścili szpital. Raz w tygodniu brunetka miała przychodzić na badania, a poza tym zero stresu, obowiązków itp. Choć Ann słyszała to już kilkanaście razy, tym razem również wzięła sobie do serca ostrzeżenia lekarza. Wiedziała, że to może się skończyć źle i dla niej, i dla dziecka. Kiedy tylko wyszli ze szpitala, stało się to, czego Marco najbardziej się obawiał.
Ze wszystkich stron otoczyli ich dziennikarze. I znowu zaczęły się pytania, na które żadne z nich nie chciało odpowiadać. Dlatego Marco otoczył ramieniem Ann i zaprowadził ją do swojego samochodu.
- Jezu, cofam to. - powiedziała Ann.
- Co takiego?
- Nie lubię, jak dziennikarze siedzą nam na ogonie.
- Hahahaha, dość szybko zmieniłaś zdanie, kochanie.
Później pojechali prosto do domu Reusa.

-----------------------------------------
Jest kolejny. Duuuuuuużo nudniejszy od poprzednich, wiem. Ale nie może ciągle się coś dziać:)
Mam nadzieję, że i tak Wam choć trochę się podoba.:)
Zostawiajcie opinie, proszę!:)
Najprawdopodobniej jutro następny, choć nie jestem pewna, bo jutro ,,małe'' zakupy.:D
chociaż jeśli po dzisiejszym meczu będę miałą dobry humor, to dodam już wieczorem:>

Pozdrawiam i życzę wspaniałego (oby wygranego) wieczoru.
Mam nadzieję, że Marco strzeli dzisiaj choćby jedną bramkę.:) No cóż, liczy się zwycięstwo!:]

czwartek, 22 sierpnia 2013

Rozdział 36

Marco szybko  pojechał do jubilera, aby kupić obrączki.
Nawet nie kupiłem jej pierścionka zaręczynowego, pomyślał z żalem. Jednak musiał być dobrej myśli, że zdąży kupić pierścionek, poprosić o rękę tak, jak należy i wyprawić takie wesele, na jakie oboje zasłużyli. O jakim oboje marzyli.
Po wizycie u jubilera pojechał do księdza. Ten od razu się zgodził i powiedział, że jutro wieczorem będzie u nich w szpitalu.

***następnego dnia***

Ann od rana nie myślała o niczym innym, jak o tym, że zostanie żoną Reusa. Że będzie panią Reus. Cieszyła się na to wydarzenie. Natalie siedziała razem z nią w sali. Aby wprowadzić trochę normalności w tę niecodzienną sytuację, zaczęła rozmawiać:
- Ann, jak byliście z Marco na wakacjach, ja znowu się przespałam z Mario. Ja się w nim zakochałam.
Dziewczyny rozmawiały o tym, nie wiedząc, że za drzwiami stał Goetze. Usłyszał wyznanie Natalie i się uśmiechnął. Teraz już wszystko stało się dla niego jasne. Postanowił zawalczyć o dziewczynę, z którą być może kiedyś połączy go takie uczucie, jakie łączy Marco i Ann. Zazdrościł przyjacielowi takiej więzi, choć ukrywał to przed nim.

***

- Czy Ty, Marco, bierzesz sobie za żonę tę oto tu obecną, Ann?
- Tak.
- Obiecujesz, że będziesz z nią do końca życia, w zdrowiu i w chorobie?
- Tak. - powiedział z powagą. Właśnie dotrzymywał dawanej dopiero obietnicy.
Podobne pytania ksiądz zadał Ann.
- Tak. - odpowiedziała dwukrotnie dziewczyna. Pomyślała dokładnie o tym samym, co Reus.
Ksiądz ogłosił ich mężem i żoną. Wówczas Marco pocałował swoją żonę. Pomimo okoliczności to był jeden z tych dni, których się nie zapomni do końca życia. Będą wspominać tę chwilę za każdym razem, gdy któreś spojrzy na ich dziecko.
Ich noc poślubna była zupełnie inna od typowych. Jednak już żadne z nich od dawna nie myślało o ich związku jak o zwykłym. Różnili się od innych wszystkim.
Ich noc poślubna polegała na wielogodzinnej rozmowie. Wyjaśnili sobie wszystko. Choć Marco nadal nie mógł pogodzić się z decyzją swojej żony, postanowił, że będzie ją wspierał we wszystkim. Nie będzie utrudniał, dostarczając kolejnych powodów do zmartwień. W końcu zmęczona Ann, zasnęła, cały czas trzymając rękę męża. On jak najdelikatniej potrafił, uklęknął przy łóżku Ann i powiedział do dziecka:
- Bądź grzeczny, proszę. Nie rozrabiaj. - wtedy coś w nim pękło i z oczu poleciały mu łzy.

***

- Marco. Obudź się. - szepnęła Ann.
- Co? Co się stało? - Reus momentalnie podniósł głowę.
- Masz dzisiaj trening. - powiedziała.
- Chyba żartujesz, że Cię tutaj zostawię.
- Marco, musisz trenować. Masz mecze. Nie możesz tego zawalić. Mam tylko prośbę.
- Jaką?
- Przywieź mi swojego laptopa. Muszę oglądać mojego męża na boisku, jak strzela gole. - powiedziała, uśmiechając się do niego ciepło. - I jak możesz, to przywieź mi jakieś ubrania.
- Niedługo wrócę. - pocałował Ann i szybko pojechał do domu. Kiedy wszedł na teren swojego domu, zdziwiły go pudła, znajdujące się przed wejściem. Zapomniał, że dzisiaj miały przyjść rzeczy zamówione dla dziecka. Zadzwonił do Mario, żeby mu pomógł. Przyjaciel zjawił się 15 minut później. Razem wnieśli pudła do jeszcze nieumeblowanego pokoju, znajdującego się jak najbliżej jego sypialni.
- Postanowiłem zawalczyć o Natalie. Ona powiedziała Ann, że się we mnie zakochała. - opowiedział szybko o podsłuchanej rozmowie.
- A Ty?
- Też coś do niej czuję.
- No to stary, powodzenia. Ja muszę urządzić ten pokój.
- Wynajmij ekipę.
- Nie chcę iść na łatwiznę. Chcę, aby moje dziecko mieszkało w pokoju, które ja urządzę. Oczywiście wynajmę kogoś do pomocy, ale to tylko do montażu.
- Jak Ty się zmieniłeś!
Reus tego nie skomentował. Szybko wykąpał się, zabrał laptopa i kilka swoich rzeczy dla Ann. Nie wziął kluczy od jej mieszkania, a w jego domu nie było jeszcze żadnych rzeczy żony.
Wrócił do szpitala i zaniósł rzeczy Ann.
- Zapomniałam Ci dać klucze do mojego domu. - powiedziała.
- Spokojnie, przywiozłem Ci swoje rzeczy. Skarbie, jeśli nie masz nic przeciwko, to jednak pojadę na trening. Na początku przyszłego tygodnia mamy mecz i muszę trenować. Poza tym Klopp chyba by mnie zabił, gdybym kolejne treningi opuszczał.
- Mówiłam Ci, że masz jechać. Spokojnie, poradzę sobie. Poza tym skoro przywiozłeś mi komputer, to w końcu dowiem się o nas kilku z pewnością bardzo ciekawych rzeczy. Ciekawa jestem, co napisali już dziennikarze.
- Czego byś tam nie znalazła, nie denerwuj się.
- Marco, wiem. Będę o nas dbała. Możesz mi wierzyć. - zapewniła go Ann.
- Wiem, wiem. Przewrażliwiony trochę jestem. Cały czas będę o Was myślał. - podszedł i ją pocałował. Zaczął zdawać sobie sprawę z tego, że powoli zaczął kochać także i dziecko. Miłość, z jaką Ann o nim mówiła, przelewała się na niego. Chwilę później opuścił szpital.
Ann postanowiła sprawdzić pocztę, a dopiero później poczytać te zabawne historie na temat siebie i Marco. Znalazła jedynie wzmianki na temat tego, że byli na wakacjach, ale nie na wszystkich portalach dodawali, że są to informacje niepotwierdzone.

***
W drodze na stadion, Marco postanowił zadzwonić do ojca Ann. Wziął numer z jej telefonu.
- Słucham? - odebrał telefon ojciec Ann.
- Dzień dobry. Mówi Marco.
- O, cześć, Marco. Co słychać?
Reus opowiedział o całej sytuacji. Bał się jego reakcji, bo nie chciał, aby dziewczyna straciła wsparcie ojca.
- Jak najszybciej wrócę do kraju. - powiedział Adam. Choć był trochę zły na Reusa, że sprawił, iż za kilka miesięcy zostanie dziadkiem, nie planował prawić mu kazań. Słyszał autentyczny niepokój w głosie chłopaka jego córki. Reus zastanawiał się, czy powiedzieć mu o małżeństwie, ale postanowił, że tę nowinę zostawi do przekazania Ann. Nie chciał przyprawić swojego teścia o zawał.
Kiedy dotarł na stadion, wszyscy już tam byli. Jednak zdążył, nie spóźnił się. Ulżyło mi, bo nie uśmiechał się na myśl, że musiałby biegać karne kółka lub zostać po treningu. Poza tym w domu czekał na niego pokój, który musiał zostać dokończony. Zdecydował, że zacznie wieczorem, kiedy wróci na noc do domu. Podejrzewał, że nie będzie mógł nocować w szpitalu, choćby nie wiadomo, jak wysoką łapówkę by dał. Dla niego może to było dobre, ponieważ mógł powoli umeblować pokój. Pod koniec tego treningu Klopp powiedział:
- Chłopaki, ponieważ niedługo czeka nas ważny mecz, więc do końca tygodnia macie być na treningach. W weekend będziecie mieli trochę luzu, ale do piątku włącznie niestety czeka nas wszystkich ciężka praca.

Resztę popołudnia Marco spędził z Ann w szpitalu. Powiedział jej o telefonie do ojca.
- Dziękuję, że to zrobiłeś. Ja chyba bym się nie odważyła.
- Nie ma za co. Ale musisz zrobić jeszcze jedną rzecz. - pokazał jej palec z obrączką.
- Chyba żartujesz... - powiedziała Ann.
- Niestety. Nie chciałem, żeby dostał zawału przeze mnie.
- To teraz tylko mnie zabije. - lamentowała brunetka.
- Na pewno nie zrobi tego. Jeśli wolisz, to możemy ukrywać to, że wzięliśmy ślub.
- Nie mam zamiaru. Cieszę się, że to zrobiliśmy i niczego nie będę się wypierać. - uśmiechnęła się do niego, a chwilę później spojrzała na swój palec, gdzie niedawno Marco założył jej obrączkę.

***

Mario postanowił ostatecznie porozmawiać z Natalie. Poszedł do jej mieszkania i zaczął wręcz dobijać się do drzwi. W końcu zdenerwowana dziewczyna otworzyła:
- Czego się dobijasz?! - krzyknęła.
- Musimy porozmawiać.
- Wejdź. - powiedziała, przepuszczając piłkarza w drzwiach. Wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała z nim porozmawiać. - Usiądź.
- Ja zacznę. Wiem, że nasza znajomość wygląda trochę... dziwnie. Dwie noce i w ogóle... Ale musisz wiedzieć, że dla mnie te noce nie były zupełnie bez znaczenia. Wiem, że przylgnęła go mnie opinia podrywacza. Musisz jednak wiedzieć, że to nie jest do końca prawda. Nie wiem, co to jest, ale ja do Ciebie coś czuję. Nie wiem, czy mogę Ci powiedzieć, że Cię kocham, bo to za wcześnie, ale jeżeli byś chciała, to może za jakiś czas będę w stanie Ci to powiedzieć. Jeśli dasz mi szansę.
- Nie mogłeś poczekać z taką rozmową? Moja przyjaciółka leży w szpitalu, a ja sama mam mętlik w głowie. Też coś do Ciebie czuję, ale nie mam pojęcia co.
- Kłamiesz. - powiedział wprost Goetze.
- Słucham?
- Słyszałem to, co mówiłaś Ann w szpitalu. Stałem za drzwiami. - wstał i podszedł do dziewczyny. Złapał za ręce, czym zmusił ją do wstania. - Natalie, wiem, że jestem trudnym człowiekiem, ale Ciebie też trudno ogarnąć. Nie mamy gwarancji, że się uda, ale spróbujmy.
- A jeżeli się nie uda? Przecież oni są naszymi przyjaciółmi. Jak będziemy się spotykać z nimi? Będziemy udawać, że nic się nie stało?
- Nie zakładaj najgorszego. - powiedział i pocałował ją. Dziewczyna nie protestowała.
- To chyba nasz pierwszy pocałunek, co nie? - zapytał z uśmiechem Mario.
- Na trzeźwo z pewnością tak.
- Musimy pomóc Marco.
- W czym?
- Urządza pokój dla ich dziecka.
- Naprawdę? Ann wie?
- Nie. I nie może się dowiedzieć. To ma być niespodzianka.
- Ale przecież jeśli wyjdzie za 2 miesiące, to i tak się dowie. Przecież Reus nie pozwoli jej mieszkać samej.
- Ale na pewno nie pozwoli jej też zobaczyć tego pokoju. Poza tym nie wiadomo, czy wyjdzie ze szpitala.
- Miejmy nadzieję, że tak, bo ona tam zwariuje!
Oboje zaczęli się śmiać. Spędzili razem czas do wieczora.

***

Około 20 Marco wyszedł, a raczej został wygoniony ze szpitala.
- Kochanie, musisz spać. Nie możesz ciągle tu przy mnie siedzieć. Masz treningi, mecze. Musisz wypoczywać.
- Ty też.
- Od dwóch dni niczego innego nie robię. - powiedziała, śmiejąc się.
Marco chciał zaprotestować, ale Ann go uprzedziła:
- Wiem, skarbie. Robię to po to, aby wyjść stąd jak najszybciej.
- Właśnie. Dobrze, wrócę do domu. Masz rację. Muszę zarobić na Ciebie i na dziecko. - powiedział, uśmiechając się.
- Do jutra? - zapytała Ann.
- Oczywiście, że do jutra. Od rana mam trening, ale jak tylko się skończy, przyjadę. - pocałował Ann i wyszedł.

Wrócił do domu i postanowił zacząć przygotowywać pokój. Nagle do drzwi ktoś zapukał. Poszedł i otworzył. Zobaczył w nich prawie całą Borussię.
- Sorry, chłopaki, ale dzisiaj impreza odpada. - powiedział.
- A kto Ci powiedział, że my na imprezę? Myślałeś, że Cię samego zostawimy? Pomożemy Ci urządzać pokój. - powiedział Lewy.
- Dzięki. Nie spodziewałem się tego.
Przez następne trzy godziny pracowali, a tuż przed północą Marco powiedział:
- Słuchajcie, może na dzisiaj skończymy, co? Jeśli chcecie, to możecie mi później pomóc, ale musimy się wszyscy wyspać przecież.
- Dobra. Jutro też będziesz wieczorem kończył pokój? - zapytał Mario.
- Tak. Ale jeśli w tym tempie będzie szła praca, to jutro skończymy.
- Dobra, to jutro też przyjedziemy. - stwierdził.
Niedługo po tym, jak piłkarze opuścili dom Reusa, blondyn bardzo zmęczony zasnął.

środa, 21 sierpnia 2013

Rozdział 35

Marco był po gabinetem szybciej od lekarza. Wszedł i zaczął chodzić po pomieszczeniu. Nie mógł już wytrzymać tego napięcia. Wysłał jeszcze szybko smsa do Mario:
Zabierz Natalie i przyjedźcie do szpitala.
- Niech Pan mówi, Panie doktorze! - prawie krzyknął.
- Nie jest najgorzej, ale dobrych wiadomości też nie mam. Pomimo względnie dobrych wyników badań, życie Pana dziewczyny jest zagrożone. Co prawda jeżeli będzie przestrzegać zaleceń lekarzy, powinno być dobrze, ale tego nie mogę zagwarantować.
- Ale co się stało? Niedawno byliśmy na wakacjach i wszystko było dobrze. Panie doktorze, czy to przez ten wyjazd? - Marco obawiał się odpowiedzi. Nie wybaczy sobie, jeśli to przez to, że koniecznie chciał wyjechać.
- Tego nie mogę powiedzieć, bo odpowiedzi się nie dowiemy. Mogłoby się to wydarzyć bez względu na Wasze plany.
Reus odetchnął z ulgą. Jednak nadal nie dawała mu ta sytuacja spokoju.
- Co musimy robić? Mam ją zawieźć do najlepszej kliniki? Mogę to zaraz załatwić.
- Nie, Pani Ann nie może podróżować. Musi leżeć.
- Całą ciążę?
- Nie wiem. Na pewno przez najbliższe dwa miesiące tak.
- A może w domu? Załatwię jej opiekę.
- Póki co musi zostać w szpitalu. Codziennie będzie miała przeprowadzane badania.
- Jednak jeśli będzie cokolwiek potrzebne, załatwię wszystko. - zaoferował się blondyn.
- Dobrze.
- Panie doktorze... - zaczął Marco. Jeszcze jedna sprawa nie dawała mu spokoju.
- Tak? - zachęcił go lekarz.
- Czy... Czy będzie konieczna... aborcja? - w końcu to z siebie wydusił.
- Przyznam szczerze, że gdy Pan ją przywiózł byliśmy bliscy wykonania zabiegu. Jeśli jeszcze raz Pana dziewczyna będzie miała taki napad, nie wiem, czy uda nam się uratować dziecko i ją.
- Słucham? To aż tak poważne?
- Niestety, obawiam się, że tak.
Marco schował głowę w swoich dłoniach. Nie wiedział, co ma myśleć. Jeszcze kilka dni temu tak bardzo cieszył się, że zostanie ojcem. Planował małżeństwo, dziecko, wspólny dom. Wszystko było jasne. A teraz? Niczego nie był pewien.
- Mogę z nią porozmawiać? - zapytał Marco.
- Oczywiście. Ale nie może Pan jej denerwować. I niedługo, proszę.
- Dobrze. - zgodził się Reus. Jak ma jej powiedzieć to, co chciał tak, aby się nie zdenerwowała?
Wszedł do pokoju, gdzie zobaczył Ann. Miała zamknięte oczy. Pomyślał, że dziewczyna śpi. Nie chciał jej budzić, ale gdy miał wychodzić, usłyszał jej słaby głos:
- Marco? Chodź, kochanie. - uśmiechnęła się do niego.
Podszedł do niej i wziął ją za rękę. Mało co się nie rozpłakał. Nie spodziewał się takiej sytuacji. Nie wiedział, co powiedzieć.
- Będzie dobrze, skarbie. - powiedziała Ann. Była pewna. I proszę! Jeszcze ona go pociesza, choć to jej życie jest w niebezpieczeństwie.
- Wiesz dobrze, że wcale nie musi tak być.
- Ale będzie. - powiedziała Ann z mocą.
- Ja wiem, że nie powinienem tego mówić, ale może... lepiej by było, gdybyś... usunęła ciążę?
- Co Ty mówisz, Marco? Nie ma mowy. - powiedziała Ann, obejmując swój mały brzuch.
- Może tak będzie lepiej? Dla Ciebie. Dziecko zawsze możemy adoptować lub mieć drugie, a Ciebie drugiej nie będzie.
- Marco, nie widzisz, że to, co miało nas łączyć, zaczyna dzielić? Najgorsze jest to, że jeżeli nie zmienisz nastawienia, to podzieli nas to ostatecznie.
- Ann... Jeśli mam wybierać, to wybieram Ciebie. A jeżeli... Co będzie jeśli... Co jeżeli Ty umrzesz? Co ja wtedy zrobię?
- Będziesz miał nasze dziecko. Ono będzie Ci o mnie przypominało. Będzie z Tobą. Będzie Cię potrzebowało.
- Myślisz, że będę w stanie je wychowywać ze świadomością, że przez nie Ty... - głos mu się załamał. Ann starała się za wszelką cenę o zrozumienie Reusa. Choć tego nie znosił, zaczęła gładzić jego włosy. W tym momencie nie dbał o to.
- Marco, powiedz, że żartujesz. Czyli kłamałeś w hotelu? Że będziemy wspaniałymi rodzicami?
- Ann... Mieliśmy być MY, a nie tylko ja. To znacząca różnica.
- Będę. - wzięła jego rękę i przyłożyła do brzucha. W tym momencie poczuła, że jest na straconej pozycji. - Poza tym, kto powiedział, że umrę? Jeśli będę słuchała lekarzy, to jest duża szansa, że wszystko pójdzie dobrze.
- A jeśli przy porodzie pójdzie coś nie tak? Nawet nie chcę o tym myśleć, ale... jeśli mnie zostawisz?
- Marco. Spójrz na mnie. - zrobił to, o co go poprosiła. Jego oczy były pełne łez. - Będę walczyć. Chcę widzieć, jak moje dziecko stawia pierwsze kroki, uczy się pierwszych słów i pierwszy raz kopie z Tobą piłkę. Będę walczyć. - powtórzyła z naciskiem.
- Za chwilkę wrócę, dobrze?
- Jasne. - powiedziała Ann.
Reus wyszedł z sali na korytarz. Tam już czekali na niego Mario i Natalie.
- Co się dzieje? - zapytali. Marco szybko powiedział im, co się dzieje.
- Wejdźcie do niej. Ja muszę coś przemyśleć. Tylko błagam, nie starajcie się jej przekonywać do niczego. Ja muszę z nią to załatwić.

Reus chodził po korytarzu. Był zły na siebie, że w ogóle spłodził to dziecko. Widział, że Ann jest nieugięta. Uśmiechnął się smutno. Już wiedział, co chciał zrobić. Może to było szalone, ale nie dbał o to.
Wrócił do sali, spojrzał na Mario i Natalie. Oni wyczuli, że powinni wyjść. Dlatego też to uczynili.
Wyszli na korytarz. Natalie zaczęła płakać. Goetze ją przytulił.
- Co teraz będzie? - zapytała go. On nie wiedział, co odpowiedzieć, dlatego tylko mocniej ją uścisnął.

***
- Ann. Obiecuję, przysięgam zająć się dzieckiem, jeżeli spełnisz jeden warunek.
- Zgadzam się. - odpowiedziała bez wahania.
- W ciemno?
- Tak.
- Wyjdź za mnie.
- Tutaj?
- Tak. Poproszę, żeby ksiądz przyszedł. Chcę się z Tobą związać na zawsze. Choć w naszym przypadku to ,,zawsze'' może trwać bardzo krótko. Bez względu na to, jak długi to będzie czas, chcę być Twoim mężem. Chcę, żebyś była moją żoną.
- A jeśli wszystko się uda? Możesz być pewien, że jeśli w przyszłości będziesz tego chciał, to wyjdę za Ciebie. Warto się spieszyć?
- To weźmiemy drugi ślub. Oficjalny.
- Dobrze, Marco. Zgadzam się. - odpowiedziała Ann. Co prawda nie tak wyobrażała sobie swój ślub, ale jeśli to może pomóc w zmianie decyzji Reusa, to warto zmienić własne plany.

Marco wyszedł do Natalie i Mario, którzy siedzieli razem, przytuleni.
- Będziecie świadkami. - powiedział do nich.
- Świadkami czego? - zapytał zdziwiony Mario. Natalie od razu zrozumiała, o co chodzi.
- Na ślubie, głupku. - wyjaśniła Goetzemu. - Prawda, Marco?
- Zgadza się. Ja idę załatwiać wszystko. Jutro będzie ślub.

--------------------------------
Miałam dzisiaj straszny sen i dlatego ten rozdział nie jest bardzo wesoły. Aż się popłakałam, jak się obudziłam, a nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło. Jednak mimo to, mam nadzieję, że Wam się podoba, kochani!:>
Czekam na Wasze opinie:*
Pozdrawiam!:*

wtorek, 20 sierpnia 2013

Rozdział 34

Mario postanowił odebrać z lotniska Marco i Ann. Nie miał pojęcia jednak, że Natalie także postanowiła pojechać na lotnisko. Siedzieli w hali przylotów. Mario w jednym końcu, a Natalie w przeciwległym. Nie widzieli siebie. W pewnym momencie dziewczyna odwróciła wzrok i zauważyła piłkarza. O kurwa, pomyślała. Nie mogła tak nagle wstać i pójść, bo przecież na pewno zwróci na nią uwagę. Postanowiła udawać, że go nie zauważyła. Jednak było to trudne. Siedziała sztywno i raz na jakiś czas spoglądała w stronę Goetzego, czy przypadkiem nie patrzy w jej stronę. Nie chciała z nim rozmawiać. Nie zastanawiała się nawet, co mogłaby mu powiedzieć. Przecież nie mogła po raz kolejny wyskoczyć z tekstem: ,,To była pomyłka.''. W końcu to samo wydarzenie, które miało miejsce dwukrotnie nie może być pomyłką ani przypadkiem. Przynajmniej z jej strony.
Po jakichś trzech minutach Mario odwrócił głowę i ją zobaczył. Chwilę się zastanawiał, co zrobić: podejść, czy udawać, że jej nie zauważył? Co będzie lepsze. Mógł dowiedzieć się czegoś, co by go podłamało albo czegoś, co by go uradowało. Postanowił po raz kolejny zaryzykować i do niej podszedł.
- Cześć. - powiedział.
- Ooo, cześć. Nie zauważyłam Cię. - skłamała Natalie.
- Musimy chyba porozmawiać. - Mario czekał aż dziewczyna spojrzy na niego, ale nic takiego nie nadeszło, dlatego poprosił - Natalie, spójrz na mnie. - Dziewczyna podniosła wzrok.
- Masz rację, Mario. Musimy. - powiedziała z nutą stanowczości w głosie, której nigdy wcześniej Goetze u niej nie słyszał. Natalie wstała, spojrzała mu w oczy. - Nie podoba mi się to, w jaki sposób mnie traktujesz. Jak pierwszą lepszą. Wykorzystujesz to, że mam słabą głowę i przez to krzywdzisz. Nie wiem, czy nawet jesteś zdolny do uczuć. Przez chwilę myślałam, że coś może między nami być, ale chyba się myliłam. Szkoda, że nie pomyślałeś o moich uczuciach wcześniej, zanim... A zresztą nieważne.
- Nie, Natalie. Bardzo ważne. Zanim co? - chciał z niej wyciągnąć prawdę. Czuł, że to może ich zbliżyć.
- To naprawdę jest nieważne. Już nie.
Natalie odwróciła się i chciała odejść, jednak Mario złapał ją za rękę. Nie dbał o to, że patrzy na nich kilkadziesiąt osób. Pomimo oporu dziewczyny zaczął ją całować.
- Mario, przestań! - krzyknęła Natalie. Jednak on nic sobie z tego nie robił. Dziewczyna wyrwała mu się i choć chciała mu wykrzyczeć, że się w nim zakochała, nie mogła. Za to go spoliczkowała, mówiąc:
- Nigdy więcej tego nie rób! - powiedziała ze łzami w oczach i odeszła. Poszła do łazienki i zaczęła płakać. Głupia jestem, pomyślała. Dlaczego mu nie powiedziałam? Powinnam była. Biła się z myślami. Ciągle mogła jeszcze tam wrócić i powiedzieć prawdę. Jednak, nie wiedząc czemu, nie zrobiła tego.
***
- Skarbie, jesteśmy. - powiedział Marco, budząc Ann.
- Znowu przespałam całą drogę?
- Tak.
- Zdecydowanie za dużo śpię.
- Spokojnie, śpij, ile chcesz, ale teraz musimy wyjść z samolotu.
- No dobra. Chodźmy.
Ann i Marco wyszli, trzymając się za ręce. Od razu zobaczyli Mario i Natalie, która już wyszła z łazienki.
- Udawaj, że nic się nie stało. - szepnęła do Goetzego, zanim Marco i Ann podeszli do nich.
- Cześć, Natalie! Cześć, Mario. - powiedziała Ann i przytuliła swoich przyjaciół. Marco pocałował Natalie w policzek i przywitał się z Mario.
Marco wrócił do swojego domu, a Ann do swojego. Musiała ogarnąć porządek i podlać kwiaty.
- Ann, a kiedy się do mnie przeprowadzisz? - zapytał Marco, kiedy wracali samochodem.
- Muszę wymyślić, co zrobić z moim domem i wtedy się przeprowadzę.
- Okej, a jutro idziemy na te zakupy?
- Jasne.
- Tylko muszę Cię ostrzec. Ponieważ jestem rozpoznawalny, następnego dnia na 90% znajdziemy artykuł w gazecie, że będziemy rodzicami. Jak wolisz, to możemy zamówić przez internet.
- Nie ma mowy! Sama muszę zaakceptować wygląd rzeczy.
- Dobrze. Skoro jesteś w stanie to zaakceptować... To o której się widzimy? Pamiętaj, że dość długo sypiasz.
- Wiem, kochanie. Nie musisz mi przypominać. To może po południu?
- Jasne. O 16?
- A nie masz treningu?
- Nie, dopiero pojutrze. Czyżby trener-tyran dał Ci jeszcze jeden dzień wolnego?
- Nie. Zarezerwowałem wycieczkę tak, żebyśmy po powrocie mogli spędzić jeszcze jeden dzień razem. - Marco pocałował ją. W czasie wyjazdu ich związek całkowicie się wyciszył. Przyzwyczaili się do tego, że będą rodzicami. Już nie był to związek pełen namiętności - nie musieli co godzinę się całować, aby wiedzieć, że się kochają.

*** następnego dnia wieczorem ***
Ann i Marco kupili śliczne rzeczy dla dziecka. Wszystko, co było potrzebne na początek.
- Jak będzie trzeba, to dokupimy wszystko później. - powiedział Marco, gdy leżeli na kanapie w salonie Reusa przytuleni do siebie. Tak spędzony wspólnie czas w zupełności im wystarczał.
- Za chwilę wracam, idę do łazienki. - powiedziała Ann. Wstała i poszła w stronę łazienki. Nagle poczuła ból w brzuchu.
- Ała! - krzyknęła i zgięła się w pół. Blondyn dobiegł do niej w kilka sekund. Wziął ją na ręce.
- Co się dzieje?! - zapytał zdenerwowany.
- Nie mam pojęcia. Boli mnie brzuch. Bardzo. - odpowiedziała Ann.
- Jedziemy do szpitala.
Marco zabrał ją do najlepszego szpitala w Dortmundzie. Chciał, aby jego dziewczyna i dziecko mieli jak najlepszą opiekę. Niestety lekarz kazał mu poczekać na zewnątrz. Po pół godzinie Marco odchodził od zmysłów. Nikt nie wychodził, nie było słychać żadnego dźwięku, poza sporadycznymi rozkazami lekarza. W końcu po blisko 40 minutach lekarz otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz.
- Pan jest ojcem dziecka? - zapytał.
- Tak.
- Nie wiem, czy mam dla pana dobre wiadomości. - powiedział. - Zapraszam do gabinetu.

---------------------------------------
Cóż, aby wprowadzić nutkę niepewności, urywam w tym momencie. Ale jutro będzie druga część, więc wszystkiego się dowiecie.
Dziękuję za każdy komentarz:) Czekam na następne:>
Pozdrawiam! Miłego wieczoru:*

Rozdział 33

Natalie obudziła się i spojrzała na zegarek. Była 6:34. Bogu dziękować, pomyślała. Delikatnie wstała i odwróciła się w stronę śpiącego obok niej bruneta.
- Szkoda, że Ty nigdy nie poczujesz do mnie tego, co ja do Ciebie czuję. Szkoda, że te noce nie będą znaczyły dla Ciebie tego, co dla mnie.
Aby się nie rozpłakać, Natalie ubrała się szybko i wyszła z domu Mario.

***
- Cześć, Ann. - powiedział Marco, wychodząc z  łazienki.
- Hej, skarbie. - odpowiedziała, wstając z łóżka. Nadal nie akceptowała tego, że w ciąży tak długo śpi. Była prawie 12, a ona najchętniej jeszcze by spała.  - Muszę zacząć wcześniej wstawać. - zaczęła narzekać.
- Nie przejmuj się tym. Jesteśmy na wakacjach. Jak chcesz, to możemy cały dzień przeleżeć w łóżku. - zaproponował Marco. Co prawda nie był przyzwyczajony do całodziennego lenistwa, ale był skłonny się poświęcić. W końcu chodziło o dobro jego dziewczyny i nienarodzonego jeszcze dziecka. Im dłużej miał świadomość, że zostanie ojcem, tym bardziej się cieszył. Faktycznie, gdy był z Caroline, to w wywiadach dziennikarze pytali go, czy założą rodzinę, ale on zawsze zaprzeczał. Nie był gotowy albo nie chciał mieć dzieci z nią. Z Ann to zupełnie inna bajka. Rozumieli się, szanowali, podejmowali wspólnie decyzje, jego przyjaciele ją akceptują. Te wszystkie rzeczy różnią jego związek z brunetką i związek z Caroline.
- Coś Ty, odpoczywać będę, gdy mój brzuch będzie wielkości wielkiego balona. Gdy nie będę mogła się ruszać.
- Spokojnie, będę Cię wtedy na rękach nosił. - zaofiarował się Marco, kładąc się obok Ann w łóżku.
- Hahahahaha. Nie pozwolę na to. Chcę, żebyś był zdrowy. - uśmiechnęła się do niego, czochrając jego blond włosy
- Kochanie, ja na siłowni podnoszę ciężary i jeszcze nic poważnego mi się nie stało. Damy radę. Powiem Ci szczerze, że już nie mogę się doczekać, jak na świecie pojawi się mały Reus.
- Myślisz, że to chłopiec? - zapytała Ann, gładząc swój brzuch.
- Tak sądzę.
- Bardzo bym chciała, żeby tak było. Najpierw chłopiec, a później dziewczynka.
- Dlaczego akurat w tej kolejności? - zapytał Marco.
- Nigdy nie miałam rodzeństwa, a zawsze zazdrościłam koleżankom starszych braci. Opiekowali się nimi i tak zostało do dziś. Choćby Natalie. Ma starszego brata i zawsze, gdy ona go potrzebuje jest przy niej. Teraz wyjechał na staż za granicę i nie ma go w Niemczech, ale Natalie i on utrzymują regularny kontakt.
- Dobrze, może być chłopiec, a później dziewczynka.
- Obiecaj mi jedną rzecz.
- Cokolwiek zechcesz. - odpowiedział z szerokim uśmiechem Marco.
- Nie będziemy takimi rodzicami, jak moja mama, dobrze?
- Już Ci mówiłem. Będziemy wspaniałymi rodzicami.
- Moja mama pewnie też tak myślała. - powiedziała Ann, smutno uśmiechając się.
- A po powrocie pojedziemy na zakupy. Kupimy wszystko, co będzie potrzebne dziecku. - Marco zmienił temat.
- A kto niedawno mówił, że nie jedzie więcej ze mną na zakupy? - zapytała brunetka z zadziornym uśmiechem.
- Wszystko się zmieniło. - powiedział, dotykając brzucha dziewczyny.
- Ale przecież nie wiemy, czy to chłopczyk, czy dziewczynka.
- Kupimy w uniwersalnych kolorach.
- A imiona? - zapytała Ann.
- Nad tym pomyślimy później. Chyba że masz jakieś propozycje.
- Nie, nie zastanawiałam się nad tym. Kiedyś, jak miałam 16 lat, to chciałam dać mojemu dziecku imiona aktorów, piosenkarzy itd. Wiesz, tych, których uwielbiałam. Ale kiedy zaczęłam układać imiona, to wyszło na to, że powinno mieć około 20 imion.
- hahahaha! Nie ma mowy. - powiedział z szerokim uśmiechem Reus. -  Dwa imiona w zupełności wystarczą.
- Wiem, Marco. Nie mogłabym skrzywdzić dziecka 30 imionami. Poza tym nawet nie wiem, czy tak się da.
- Nie mam pojęcia. - przyznał blondyn.
- Dobra, dosyć tego lenistwa. Wstajemy!
Brunetka wstała, tym razem zabrała ubrania i weszła do łazienki. Wzięła szybki prysznic i już po 15 minutach wyszła z łazienki.
- To co robimy? - zapytała Ann.
- Hmmm, myślę, że dobrze by było zjeść śniadanie.
- Tak, dobry pomysł. Myślisz, że można jeszcze zjeść tutaj?
- Ann, to 5-gwiazdkowy hotel. Na pewno możesz jeść posiłki, kiedy chcesz.
- Nigdy nie byłam w takim hotelu, więc nie mam pojęcia.
Zeszli do hotelowej restauracji i zjedli śniadanie. Wrócili do pokoju i zaczęli szykować się do wyjścia nad basen.
Tak samo jak poprzednio, resztę dnia spędzili obijając się.

***
Ponad 3000 km od Maroka, na stadionie Iduna, Mario Goetze biegał już 4 kółko. Nie czuł jednak zmęczenia, gdyż to, co robił, nie zajmowało wcale jego myśli. Cały był pochłonięty wydarzeniami ostatniej nocy. Nie mógł uwierzyć, że znowu to zrobił. Że znowu ją uwiódł. Z jednej strony zastanawiał się, co go podkusiło. Z drugiej strony cieszył się coraz bardziej z tego, co między nim i Natalie kwitło. Może to był tylko romans, ale dla niego nie taki, jak zazwyczaj. Nie był on przelotny. Żałował, że nie zdążył jej tego powiedzieć, bo jak się obudził, jej już nie było. Czy tak miało już być zawsze? Rozmowa, impreza/spotkanie, alkohol, seks, ucieczka, rozmowa, impreza/spotkanie, alkohol,...? Nie chciał tego, ale był poniekąd na to skazany, bo to Natalie decydowała o większości. Wziął przykład z Marco i dawał jej wybór. A ona pewnie teraz będzie mnie unikała, pomyślał Goetze.
W sumie nie dziwił się za bardzo, bo od dość długiego czasu miał opinię podrywacza. Nie do końca się z tym zgadzał, gdyż przed Natalie, od ponad miesiąca nikogo nie poderwał. Kiedy wyszedł o 17 z treningu, postanowił do niej pojechać. Chciał ostatecznie wszystko wyjaśnić.
Stanął przed jej mieszkaniem i zapukał. Natalie siedziała w środku i na palcach zbliżyła się do drzwi. Przez judasza zobaczyła, że to jest ostatnia osoba, którą chciałaby widzieć tego dnia. Zdecydowała, że to jeszcze nie czas na poważną rozmowę, której się spodziewała. Dotknęła jedynie drzwi i szepnęła:
- Przepraszam.
I odeszła od drzwi.

---------------------------------------------
Jest 33. W następnym rozdziale zacznie się to, o czym mówiłam w poprzednim rozdziale, a mianowicie: akcja:P Wiem, że ten jest krótki, ale nie mogę wcisnąć do jednego rozdziału tego, co zaplanowałam na następny dopiero, bo wyszedłby na 5 stron:)
Dziękuję za wsparcie, komentarze i wejścia! :)
Dziękuję:*
Kurczę, tak się wciągnęłam, że może wieczorem dodam kolejny?
Co Wy na to?:)

Pozdrawiam!:*

Rozdział 32

Siedzieli w samolocie do... Ann nadal nie wiedziała, dokąd zabiera ją jej chłopak. Była bardzo ciekawa, ale skoro wytrzymała tyle, to te kilka godzin też da radę.
- Słuchaj, Ann,. Nie udało mi się załatwić żadnego bardzo odludnego miejsca, gdzie jest gorąco, bo mało osób było chętnych na taki lot.
- Nie ma problemu. Mówiłam Ci już dawno, że mnie nie przeszkadzają zdjęcia w internecie i gazetach.
- No wiem, ale obiecywałem Ci koniec świata.
- Nie przejmuj się tym. Powiesz mi, dokąd lecimy? - Ann wykorzystała moment słabości chłopaka.
- No dobra. W sumie i tak długo Cię przetrzymywałem. Nigdy tam nie byłem, a słyszałem, że to niesamowite miejsce. Lecimy do Maroka.
- Jejku! Cudownie. Kiedyś, jak byłam mała, to tata chciał mnie tam zabrać, ale w końcu nie dostał urlopu i nie mógł polecieć.
- Fajnie, że się cieszysz. Mam nadzieję, że będzie wspaniale.
Resztę podróży Ann przespała. Zawsze tak miała w podróży - przesypiała 3/4 drogi.
- Ann, skarbie. - Marco delikatnie ją puknął w ramię.
- Co? - dziewczyna zerwała się z miejsca.
Reusowi zachciało się śmiać.
- Nic, po prostu za chwilę lądujemy.
- Aaaaa, to dobrze. Już nie mogę usiedzieć na miejscu. Energia mnie rozpiera.
- Jak będziesz chciała, to możemy od razu iść nad ocean popływać.
- Najpierw prysznic. - odpowiedziała Ann. Tego właśnie jej było trzeba. Kąpiel.
Weszli do hotelu, zameldowali się i poszli do ich pokoju. To był przedsmak tego, co czeka ich w domu - wspólne mieszkanie. Ann coraz bardziej podobała się ta wizja. Nie bała się już przyszłości. Weszła do ogromnej łazienki i już wiedziała, że będzie spędzać tam sporo czasu. Oczywiście Marco zarezerwował pokój w 5-gwiazdkowym hotelu, choć wiedział, że Ann tego nie oczekiwała. Jej wystarczało to, że mogła spędzać z nim czas.
- Skarbie, utopiłaś się? - zapytał Marco, pukając do drzwi.
- Nie, a co? - odkrzyknęła dziewczyna.
- Siedzisz tam już prawie godzinę.
- Naprawdę? Jejku, nawet nie wiedziałam. Zaraz wyjdę.
Brunetka szybko opuściła łazienkę. Jednak w tym pośpiechu zapomniała wziąć ubrań i musiała wyjść w samym ręczniku.
- Masz już wolne. - powiedziała Ann do blondyna, który stał na balkonie.
Reus wrócił do pokoju.
- Tak idziesz na plażę? - zapytał z szerokim uśmiechem.
- Na pewno nie. - odpowiedziała Ann. Blondyn szybko poszedł do łazienki. Brunetka się przebrała w kostium. Miała ze sobą tylko dwuczęściowy. Nie przewidziała tego, że będzie w drugim miesiącu ciąży. Stanęła przed lustrem i zaczęła przyglądać się swojemu brzuchowi. Czy już coś widać? To pytanie krążyło jej po głowie.
Stała tak przed tym lustrem i nawet nie zauważyła, jak Marco pojawił się tuż za nią. Położył dłonie na jej brzuchu, jednocześnie szepcząc:
- Będziemy wspaniałymi rodzicami.
- Tak myślisz? - zapytała Ann, opierając głowę na jego barku.
- Na pewno. - odwrócili się tak, że stykali się czołami.
- Boję się, że nie odnajdę się w tej roli.
- Spokojnie, moja mama nam pomoże. Pokaże Ci wszystko. W końcu mnie wychowała.
- Mam nadzieję, że moja mama też zareaguje tak optymistycznie, jak Twoja, ale wątpię w to.
- Poczekamy i jak będziesz gotowa, to jej powiemy. Ja mogę poczekać.
- Okej, ale mojemu tacie powiemy od razu po powrocie. Chcę, żeby wiedział. Zawsze mnie wspierał i zasłużył na to, aby dowiedział się ode mnie.
- Dobrze, skarbie. - powiedział Marco i ją pocałował. Ann od razu zapomniała o wszystkich troskach. Dodatkowo zadziałały jej hormony.
- Idziemy? - zapytała Ann, odrywając się od chłopaka.
- Jasne.
Szybko znaleźli się na plaży. Ocean był bardzo spokojny, dlatego Marco i Ann od razu poszli pływać. Spędzili razem cudowne popołudnie. Zapomnieli o tym, że gdzieś tam w Dortmundzie są ich przyjaciele i rodzina.
Istnieli jakby obok świata.

***

W tym samym czasie w Dortmundzie Natalie siedziała u siebie w pokoju. Przez ostatnie kilka dni ciągle myślała o Mario. Chyba się w nim zakochała. Nie podejrzewała, że dwie imprezy i jedna wspólnie spędzona noc może tak namieszać jej w głowie. Postanowiła do niego zadzwonić:
- Cześć, Mario. - przywitała się. - Tu Natalie. Co dzisiaj wieczorem robisz?
- Cześć, Natalie. W sumie nie mam planów jeszcze. Skoro Ann i Marco wyjechali, to jakoś nie chce mi się imprezować. - Był zaskoczony telefonem dziewczyny, ale cieszył się, że zadzwoniła.
- To co powiesz na wspólne nudzenie się?
- O 20 u mnie? - zaproponował Goetze.
- Będę punktualnie. - odpowiedziała, ciesząc się w duchu. Rozłączyła się i pobiegła do swojej sypialni. Musiała wybrać jakieś ciuchy na wieczór. Chciała wyglądać zwyczajnie. Nie chciała się zdradzić, że chłopak jej się podoba. Zawsze jej się podobał, ale to normalne. Chyba każdej dziewczynie w Dortmundzie podobali się zawodnicy Borussi. Jednak Mario nie podobał jej się tak, jak Marco. Reus pociągał ją tylko wyglądem, a Goetze... To było coś innego. Był przystojny, ale coś w nim, w jego charakterze jej się spodobało.

***20:00***

Punktualnie o 20 Natalie zapukała do drzwi willi piłkarza. Otworzył od razu.
- Cześć. - powiedział, całując dziewczynę w policzek.
Natalie był zdziwiona gestem bruneta, ale odwzajemniła go. Jednocześnie owiała ją delikatna woń jego perfum.
- Chcesz drinka? - zapytał ją. Dziewczyna była pewna, że to nie jest dobry pomysł, ale zgodziła się. Siedzieli na kanapie przed telewizorem, rozmawiali, śmiali się, a alkohol po raz kolejny zaczął uderzać im do głowy. Przełączyli kanał na stację muzyczną i Mario wyciągnął do niej rękę:
- Zatańczysz? - zapytał.
- Jasne. - odpowiedziała, wstając z kanapy. Trochę zakręciło jej się w głowie, dlatego Goetze ją podtrzymał.
- Dzięki. - powiedziała speszona. Jednak już po chwili tańczyli. Natalie fantastycznie się czuła, mogąc tańczyć z chłopakiem, który jej się podoba. Ba! Nie tylko podoba, ale w którym chyba się zakochała. Także w głowie Mario coś zaczęło się rodzić. Nie wiedział, czy to jest jakieś głębsze uczucie, ale zaczął patrzeć na nią jak na dziewczynę. Postanowił, że nie ma nic do stracenia i pocałował Natalie.
- Mario. - powiedziała, patrząc mu w oczy. - To chyba nie jest dobry pomysł.
Patrzyli tak na siebie, zapominając o otaczającym ich świecie. Byli rozdarci. Z jednej strony ciągnęło ich do siebie, ale z drugiej bali się popełnić kolejny błąd. A kolejna wspólna noc byłaby dużym błędem. Tym razem nie ma przy nich Marco i Ann, którzy zorganizowaliby spotkanie. Którzy pomogliby im się dogadać. A im samym będzie raczej trudno porozmawiać.
Mario jednak znowu ją pocałował. Dłużej i namiętniej. Tym razem Natalie nie opierała się. Nie dlatego, że miała za słabą siłę woli, ale dlatego, że w głębi serca chciała tego. I po raz kolejny popełnili błąd.

---------------------------------------------------
Kochani, jest kolejny:)
Dziękuję bardzo Wam wszystkim za komentarze. Choć nie jest ich dużo, to te, które mam znaczą dla mnie najwięcej!:*
Dziękuję, że jesteście i mnie wspieracie. Ja się bałam, że nikt nie będzie czytał, a tu taka wspaniała niespodzianka!
I ciągle Was przybywa! Dziękuję!:*
Mam nadzieję, że ten rozdział Wam się też podoba.
Zdradzę Wam, że niedługo się zacznie coś dziać. Coś ważnego.:)
Pozdrawiam, kochani!:*

PS Postaram się dzisiaj dodać następny:>

sobota, 17 sierpnia 2013

Rozdział 31

- Ann, zaczynam się martwić. - powiedział Marco. Był autentycznie przerażony. Nie miał bladego pojęcia, co chce mu powiedzieć. Widział, że dziewczyna jest również przestraszona.
- Marco. Wysłuchaj mnie do końca.
Blondyn słyszał już te słowa podczas wesela Roberta i Ani. Wcale nie podobało mu się to, że słyszy je po raz drugi.
- Ann, proszę Cię. Powiedz mi. Nie trzymaj mnie już dłużej w niepewności.
- Ale boję się Twojej reakcji. - brunetka zamknęła na chwilę oczy, wzięła głęboki oddech, spojrzała mu w oczy. - Jestem w ciąży Marco. Ja przepraszam, powinnam pomyśleć o jakimś zabezpieczeniu. Przepraszam, Marco.
Reus podszedł do dziewczyny, wziął ją za ręce, ale nie mógł popatrzeć w oczy, ponieważ Ann stała ze spuszczoną głową. Dopiero teraz dotarła do niej powaga sytuacji, w jakiej się znaleźli. Nadal obawiała się jego reakcji. Nieśmiało podniosła wzrok. Zobaczyła uśmiechniętego Reusa.
- Przecież to jest wspaniała wiadomość. - powiedział bardzo spokojnie. Nie chciał jej przerazić w tak nowej i zupełnie odmiennej sytuacji. Wiedział, że jeżeli jego dziewczyna nie cieszy się z ciąży, to musi dać jej więcej wsparcia, bo to on ją w to wpakował. Marco bardzo się z tego cieszył, choć ciąża była zupełnie nieplanowana. Był szczęśliwy, bo miał wszystko: dziewczynę, którą kochał, rodzinę, z którą się pogodził, a teraz będzie miał jeszcze dziecko z kobietą, którą kocha, a dodatkowo jego kariera dobrze i prężnie się rozwija. Czy można chcieć czegoś więcej? Reus niczego więcej nie potrzebował.
Ann patrzyła na blondyna i w pewnym momencie wybuchnęła płaczem. Poczuła tak niewysłowioną ulgę, której wyrazem był ten płacz. Piłkarz jedynie ją mocno objął. Chciał, żeby miała w nim oparcie.
- Co my teraz zrobimy? - zapytała Ann, przerywając ciszę. Patrzyła mu prosto w oczy, żeby zobaczył w nich strach. Choć z jednej strony cieszyła się, że będzie matką, z drugiej była przerażona. Czy była gotowa na to? Co powiedzą jej rodzice? Czy wytrzymają nagonkę prasy? Przecież tego nie uda im się ukryć. Nagle cała przyszłość jej się zamazała. Nie wiedziała jak będzie ona wyglądać.
- To zależy tylko od Ciebie, skarbie. - szepnął czule Marco. - Zaakceptuję każdą Twoją decyzję.
- Marco, nie mam zamiaru usunąć. Nawet mi to przez myśl nie przeszło. Chodziło mi bardziej o to, jak powiemy o tym innym. Przynajmniej Mario i Anię mamy z głowy.
- Jak to?
- Zanim Ci powiedziałam, rozmawiałam z nimi. Potrzebowałam się poradzić. Widzisz, kiedyś czytałam wywiad z Tobą... o dzieciach. I trochę się bałam.
- Ann, przecież to było na pewno wieki temu! Nadal nie widzisz, jak się przy Tobie zmieniłem?
- Wiem, ale to było mimowolne. Nawet przez chwilę nie wierzyłam w to, że mógłbyś mnie zostawić. Przeszło mi coś takiego przez myśl, ale nie wierzyłam.
- Zapewniam Cię, że wezmę odpowiedzialność na siebie. Nie zmienia to faktu, że jestem szczęśliwy.
W tym momencie, po tym wyznaniu, brunetka poczuła, że wszystko się ułoży.
- A jeżeli chodzi o powiedzenie innym, to mogę to wziąć na siebie. - kontynuował Marco. - Będzie tylko jeden problem.
- Jaki?
- Obiecałaś swojemu tacie, że nie zrobisz go zbyt szybko dziadkiem.
- Hahaha, faktycznie. Ale on nie będzie robił problemów. Najbardziej boję się o reakcję matki. Póki co nie musimy jej mówić, ale kiedyś będzie trzeba. W przeciwnym razie dowie się z prasy. Tak samo jak o naszym związku. Może gdybym sama jej powiedziała o tym, że jesteśmy razem, to łatwiej by to zaakceptowała. Dlatego to od nas musi się dowiedzieć, że zostanie babcią. Jezu, już ja widzę jej minę. Albo będzie szczęśliwa i się z nami pogodzi, albo mnie zabije.
- Chyba raczej mnie zabije. - zauważył Marco.
- Nie wykluczone. - Ann jednak nie zamierzała się tym przejmować tego dnia. Chciała się cieszyć z tego, że powiedziała mu o ciąży i że on to zaakceptował. Ba! Że jest szczęśliwy. Marco zaprowadził Ann na kanapę do salonu. Usiadł, a dziewczyna położyła się tak, że jej głowa spoczywała na kolanach Marco. Patrzyli na siebie, nic nie mówiąc. Oswajali się z nową sytuacją. Niedługo będą mieli dziecko. Dla obojga było to surrealistyczne, ale jednocześnie napawało jakąś radością. To kolejna rzecz, która będzie tylko ich.
- Pokazać Ci coś? - zapytała po pewnym czasie Ann.
- Jeśli tylko chcesz, to pewnie.
Brunetka wstała z kanapy i poszła po swoją torebkę. Szybko wróciła do pokoju i wyjęła zdjęcia USG. Dała je Marco. On spojrzał na nie.
- Jezu, to jest nasze dziecko? -  zapytał, wskazując na małą plamkę na zdjęciu.
- Tak.
- Matko, jakieś małe strasznie.
- Marco, to początek drugiego miesiąca. Czego się spodziewałeś?
- A wiadomo, czy to chłopiec, czy dziewczynka?
- Nie, jeszcze nie. A chcesz przed porodem wiedzieć?
- Mnie to obojętne. Będę je kochał bez względu na płeć.
- Jezu, jak ja Cię kocham! - powiedziała Ann i przylgnęła do niego. Zaczęła go całować.
- To te Twoje hormony tak wpływają na zachowanie?
- Bo ja wiem. Być może.
Jednak tego wieczora poprzestali jedynie na pocałunkach. Leżeli w łóżku Marco do później nocy, a później zasnęli.

Przez następne kilka dni Marco obchodził się z nią jak z jajkiem. Non stop pytał, czy czegoś nie potrzebuje, czy dobrze się czuje... To było bardzo miłe, ale w pewnym momencie Ann nie wytrzymała i powiedziała:
- Marco, ja nie jestem chora. Jestem w ciąży. Nie musisz tak o mnie dbać.
- Ale chcę, bo Cię kocham i nasze dziecko też. - stwierdził i pocałował Ann w brzuch, który nadal był niewidoczny. Dziewczynę ten gest bardzo rozczulił. Było w nim tyle miłości... Zresztą ona też inaczej się zachowywała. Nie była to kwestia hormonów, ale świadomości, że nosi w sobie życie. Że ta istota jest całkowicie zależna od niej. Nie nosiła ciężarów (jakby w ogóle Marco jej na to pozwolił!), jadła zdrowiej (o co również zadbał Marco) i przede wszystkim niczym się nie denerwowała. Wiedziała, że ma wsparcie przyszłego taty i czuła się z tym fantastycznie.
Ostatniego dnia przed wyjazdem Ann powiedziała do Marco:
- Skarbie, pojedźmy do Twoich rodziców i powiedzmy im o wszystkim, co?
- Jesteś na to gotowa?
- Mogę jechać choćby teraz.
- Daj mi 30 minut i możemy jechać.
Teraz, kiedy Reus nie musiał sprawdzać, czy w domu był jego ojciec, mogli wpadać do rodziców w każdej chwili.
Faktycznie, 40 minut później byli już w drodze do Manueli i Thomasa. Akurat ich reakcji Ann bała się najmniej. Wiedziała, że mama Marco będzie zachwycona, a jego tata nie będzie im prawił kazań, bo dopiero co załagodził spór z synem.
Po jakimś czasie stanęli przed domem Marco, trzymając się za ręce. Z grzeczności zapukali, choć wiedzieli, że mogą wejść bez pukania.
- O, dzieci! Witajcie! - powiedziała mama Reusa, która akurat otworzyła im drzwi. - Po co pukacie? Mogliście wejść.
- Cześć, mamo. - przywitał się Marco, przytulając Manuelę. To samo uczyniła Ann, z taką różnicą, że nie powiedziała do niej ,,mamo''.
- Co Wy tu robicie?
- Nie cieszysz się, że Twój syn wpadł bez zapowiedzi? - zaakcentował ostatnie dwa wyrazy, bo wiedział, że mama załapie aluzję.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo! - powiedziała całkiem poważnie pani Reus.
- Jest ojciec? - zapytał Marco dla pewności. - Chciałbym, żeby był przy tej rozmowie. To bardzo ważne. - powiedział, patrząc na Ann. Manuela od razu pomyślała o dwóch rzeczach. Pomyślała, że albo się zaręczyli, albo Ann jest w ciąży. Jakoś intuicyjnie to wyczuwała. Intuicja nie zawiodła jej, kiedy jej córka, Melanie przyszła z chłopakiem. Czuła, że się zaręczyli i miała rację.

10 minut później wszyscy siedzieli w salonie, pijąc herbatę. W powietrzu było wyczuwalne napięcie. Było to spowodowane tym, że Marco i Thomas po raz pierwszy od wielu lat usiedli przy tym stole, nie kłócąc się.
- Więc mamy Wam coś do powiedzenia. Ważnego. - zaczął Marco. Wiedział, że to on musi powiedzieć, ponieważ nie chciał stresować Ann. Zdawał sobie sprawę z tego, iż i tak się stresowała.
- Słuchamy. - powiedziała mama blondyna.
- Nie będziemy owijać niczego w bawełnę. Za kilka miesięcy będziecie dziadkami.
Na chwilę zapanowała kompletna cisza, ale dosłownie kilka sekund wystarczyło Manueli, aby podejść szybko do Ann i ją mocno przytulić, jednocześnie szepcząc na ucho:
- Tak bardzo się cieszę, Ann. Dziękuję Ci.
Dziewczyna nie do końca rozumiała, za co mama Marco jej dziękuje, ale uśmiechnęła się do niej i odwzajemniła jej gest. W dużo gorszej sytuacji był blondyn, ponieważ jego ojciec sztywno do niego podszedł i wyciągnął rękę.
- Gratuluję. - powiedział. Póki co nie umiał zdobyć się na nic więcej. Nie był w stanie go przytulić. Od czasu wesela dużo myślał o sytuacji pomiędzy nim a synem. Żałował bardzo, że mu nie ufał. Żałował, że nie dał mu wsparcia, którego potrzebował. Wsparcia, które znalazł u dziewczyny, która niedługo sama zostanie matką. Żałował, że nie może cofnąć czasu i naprawić tego potwornego błędu. Wiedział, że teraz musi upłynąć wiele czasu, żeby Marco znowu mu zaufał.
Spędzili razem wspaniałe przedpołudnie. Jednak Marco i Ann wieczorem wyjeżdżali i musieli pojechać.
- Ann, zaczekaj chwilę. - powiedziała szeptem Manuela.
- Marco, poczekaj na mnie w samochodzie. Muszę pójść do łazienki.
- Jasne, skarbie. - podszedł do niej i cmoknął ją w usta. Dziewczyna wiedziała, że nie musi się wstydzić, ale i tak jej policzki oblały się purpurą.
- Słucham. - powiedziała Ann z uśmiechem do mamy Marco.
- Ann, ja chciałam jeszcze raz Ci podziękować.
- Ale nie wiem, za co. Ja nic nie zrobiłam.
- Uratowałaś mojego syna przed kompletnym pogrążeniem się. Wiem, że nie mogę więcej roztrząsać tej sprawy, dlatego to ostatni raz.
- Ekhm... - zwrócił na siebie uwagę ojciec Marco, który wyszedł z salonu do przedpokoju. - Ja także chcę Ci podziękować. Zrobiłaś dla niego więcej niż ja. Wiem, że popełniłem błąd i teraz będę starał się go naprawić.
Ann nie wiedziała, co ma powiedzieć, dlatego podeszła do Thomasa i przytuliła go. Być może to też hormony, ale naprawdę wybaczyła mu jego zachowanie. Miała nadzieję, że kiedyś i Marco mu wybaczy w 100%.
Pożegnała się z rodzicami Marco i weszła do samochodu.
- O czym rozmawialiście? - zapytał blondyn.
- Słucham?
- Ann, stąd widać przedpokój. - wskazał na okno, znajdujące się naprzeciwko samochodu.
Dziewczyna streściła krótko rozmowę z jego rodzicami, ale on tego nie skomentował. Całą drogę przebyli w milczeniu.


-----------------------------------------------

Przepraszam kochani, że tak długo niczego nie było, ale jakoś nie mogłam nic wymyślić. Mam nadzieję, że Wam się choć trochę podoba.:) Zostawiajcie komentarze:>
Dziękuję za wszystkie Wasze komentarze!:*

Pozdrawiam! Dobranoc:*